Len
moderatorka sarkastyczna
Dołączył: 22 Gru 2005
Posty: 641
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: spod ciemnej gwiazdy
|
Wysłany: Wto 17:30, 22 Maj 2007 Temat postu: Pojedynek 2 - O ludzkich błędach z przeszłości, które... |
|
|
Pojedynkują się: Werka i Riel
Tytuł: Dowolny
Temat: O ludzkich błędach z przeszłości, które pozostawią ślady na nawet najdalszą przyszłość.
Warunki dodatkowe:
- jak najbardziej na poważnie
- musi pojawić się pewien śliczny Fender oraz niebieska bluza
- całość ma być powiązana z dowolnym fragmentem piosenki Hope Johna Frusciante --> tu.
- i mimo jakże odmiennej końcówki tego utowru, poporoszę o choćby malutką iskierkę nadziei na końcu.
Długość: raczej rozbudowana miniatura, więc nie przesadzajmy z długością ani w jedną, ani w drugą stronę.
Termin: 16 maja na prośbę uczestniczek przesunięto na 21 maja
Beta: Dla Riel Szlachcianka
Z przykrością zawiadamiam, że tekst Werki nie dotarł. Z powodów niewiadomych. Tak więc pojedynek walkowerem wygrywa Riel. Mimo wszystko gratuluję.
TEKST A
Od Autorki: Dedykowane Dominice S. oraz szanownej przeciwniczce.
Numerki mają znaczenie.
(Splot blizn jest ukłonem w stronę A.K.)
Hope
3.
I feel the hope running low
We never found our way home
There is no more world
The land is gone
Water is all that survived that one
Podłoga jest zimna, jak zawsze. Chociaż to już właściwie nie ma znaczenia, tak samo, jak obdarte zasłony, krzesło z wyłamanym oparciem czy okruchy szkła w okolicach stołu. Dawno przestała zwracać na nie uwagę.
Meredith – już zawsze Meredith, nie Kath – siada w kącie i opiera się o ścianę. W pomieszczeniu panuje denerwująca cisza. Jest w świecie, którego nienawidzi z całego serca. Nienawidzi tak bardzo, że bawi ją ten ból, wypełniający przestrzeń pomiędzy tyknięciami zegara. Kątem oka widzi swoje odbicie w brudnej szybie. Ta Kath uśmiecha się szyderczo i zdaje się mówić: ,,Spójrz, do czego cię to doprowadziło. Jak wygląda ta twoja wolność, twoje szczęście. Ale przecież nie zasługujesz na nic lepszego.”. Bawi się swoim cierpieniem niczym kolorowym koralikiem, obracanym w palcach i oglądanym dokładnie z każdej strony. W końcu jednak jej drżące ręce dają o sobie znać i dziewczyna przypomina sobie o zawartości kieszeni niebieskiej bluzy, ukradzionej kilka lat temu ze sklepu w Los Angeles. Już po chwili na łapczywie wyciągniętej dłoni leży mały woreczek, wypełniony białym proszkiem i dziewczyna bez wahania opróżnia zawartość opakowania. Przez moment odnosi wrażenie, że nawet zmasakrowane krzesło śmieje się z niej szyderczo. Jej umysł zaczyna już jednak wirować, a ona machinalnie powtarza w myślach te same słowa, które zawsze towarzyszą jej na chwilę po zażyciu białego antidotum na życie.
Oby to był bilet w jedna stronę, oby znaleźli mnie jutro zimną na tej podłodze, pochylili się nade mną i chłodnym głosem skomentowali los zepsutej ćpunki.
W ostatniej chwili, zanim świadomość dziewczyny wkracza do innego świata, przypomina sobie pytanie, które zwykła zadawać kiedyś wszystkim nowo poznanym ludziom, aby na tej podstawie wstępnie stwierdzić, z kim ma do czynienia.
,,Jak według ciebie pachnie szczęście?”
Meredith prycha z gorzką ironią. Przecież szczęścia nie ma. A przynajmniej jej ono nie dotyczy.
1.
Nie miała trudnego dzieciństwa. Nie była bita, nie miała ojca alkoholika ani nie była sierotą. Nie miała żadnej z tych rzeczy, które psychologowie z taką zawziętością stawiają u podstaw narkomanii. Wręcz przeciwnie. Jako mała dziewczynka mieszkała z rodziną w niewielkim domku na skraju miasta. Mimo że tata przebywał w pracy, matka zapewniała jej bardzo dużo ciepła i miłości. Oczywiście, małej zdarzało się czasem – choćby tak dla zasady – tupnąć nogą i unieść wysoko głowę w geście manifestacji buntu, ale zawsze potem znajdowała schronienie w fałdach matczynej spódnicy. Przepraszała i wiedziała, że może liczyć na przyjacielskie zrozumienie.
I chociaż wtedy nie przeszło jej to przez myśl, a to pytanie zadała po raz pierwszy dopiero wiele lat później, jej szczęście pachniało wówczas świeżo skoszoną trawą, ogniem, spowijającym drewno w kominku i fiołkowymi perfumami mamy.
2.
- Jim? Nie jestem pewna, czy to dobry...
- Daj spokój, mówiłem ci przecież. Jesteś moją muzą. Jestem pewien, że ich polubisz.
Idą razem w stronę starego, zaniedbanego domu. On obejmuje ją ramieniem, ona niepewnie rozgląda się dokoła. Nie podobają jej się okiennice, którymi trzaska wiatr, dziwny hałas, dochodzący z wewnątrz... Nie jest do końca przekonana, czy chce poznać jego znajomych. Ale skoro Jim twierdzi, że ich polubi...
- Dominic? Dom, to ja!
Jim wypuszcza dziewczynę z objęć i zaczyna machać do jakiegoś rudowłosego chłopaka, wychylającego się z jednego z okien.
- To ona? – pyta rudy, kiedy znajdują się już w przedsionku domu. W środku budynek jest równie nieprzyjemny i odstraszający, jak z zewnątrz. Panuje tu nieład – ale w końcu to artyści, tak jak Jim – a w powietrzu unosi się dziwna woń.
- Tak. Kath, moja muza, słodka Eurydyka, moje natchnienie...
- Jestem Dominic – przerywa mu rudy i wyciąga rękę w jej stronę. Mimo wszystko, dziewczyna odczuwa ulgę; Dom wydaje się być sympatyczny.
- Czy ona...
- Nie – urywa krótko Jim. Chłopcy rzucają sobie porozumiewawcze spojrzenie, po czym Dominic ponownie zwraca się do niej.
- Powinnaś poznać resztę. Chodź, zaprowadzę cię do salonu.
,,Salon” okazuje się być sporym pomieszczeniem z centralnie umieszczoną kanapą, okupowaną przez kilkoro starszych od niej osób. Kath zauważa rząd tanich krzeseł, ustawionych pod ścianą i rzucając skrępowane spojrzenie chłopakowi sadowi się na jednym z nich. Po chwili dołącza do niej Jim.
- Co oni... co im wszystkim jest? – odzywa się w końcu cicho, niepewnie.
Pod oknem spostrzega długowłosego chłopaka; niedaleko niego podłoga zabarwiona jest na czerwono. Ludzie na kanapie również nie ruszają się, leżą często z głową na podłodze lub z nogami bezwładnie przewieszonymi przez oparcie. Woń, którą wyczuła przy wejściu, staje się coraz bardziej intensywna i drażniąca.
- Artyści. Szukają natchnienia w transie. To pozwala nam współżyć ze sztuką, jednoczyć się z nią...
- N... nam? – pyta ona powoli, czując, że do oczu napływają jej łzy.
- Nie bądź dziecinna. To lekarstwo. Pomaga nam dostać się na wyższy poziom podświadomości.
Jim wstaje, podchodzi do stojącej pod ścianą gitary elektrycznej i podłącza ją do osprzętu. Gestem daje jej znak, aby została na miejscu. Przewiesiwszy przez ramiona odwraca się na chwilę, ale Kath widzi, jak wyjmuje z kieszeni strzykawkę, a po jakimś czasie wkłada ją tam z powrotem. Przez dłuższą chwilę trwa w bezruchu, nie odwracając się do niej. W końcu jednak podchodzi i patrząc dziwnym, niecodziennym wzrokiem wprawia struny w drgania. Ona tymczasem próbuje obudzić się z tego snu – bo przecież to musi być sen.
Jim. To ty? To są wasze artystyczne spotkania, tak tworzysz? Dlaczego nic o nich nie wiedziałam? Albo dlaczego musiałam się o nich dowiedzieć?
Pragnie wyjść stąd jak najszybciej, lecz jednocześnie nie chce zostawiać Jima samego w tym miejscu.
- Wiesz – zaczyna on tymczasem – Moja dusza oderwała się teraz od ciała. Widzisz mnie tu, ale tak naprawdę jestem w innym wymiarze. Na tym to polega. Daj mi długopis.
Kath sięga do torby i podaje mu pióro. Jim zamyśla się przez chwilę, po czym zaczyna zapełniać pustą kartkę słowami i nutami.
- Jesteś piękna, Kath. – mówi, a ona ma ochotę się rozpłakać – Jesteś uosobieniem sztuki i muzyki. Bóg zesłał mi cię, abym mógł tworzyć. Zaczekaj – łapie ją za dłoń, widząc, że dziewczyna wstaje. Jego głos robi się coraz bardziej drżący, oczy bezwiednie obracają się w różne strony. – Zostań przy mnie. Będę grał dalej, będę pisał. Chcę, żebyś mi towarzyszyła.
Patrzy na niego jak na obcą osobę, nie rozumiejąc jednocześnie, o co mu chodzi. On wyciąga w jej stronę dłoń z ułożoną na niej strzykawką.
Kath przez chwilę przenosi wzrok z niego na jego dłoń, a z dłoni znów na chłopaka, którego – jak jej się jeszcze niedawno wydawało - znała. W końcu z przeszklonymi oczami kręci głową i usiłuje wyswobodzić się z uścisku.
- Zaczekaj – powtarza on. – Zrób to dla sztuki. To lekarstwo, zobaczysz, poczujesz to, co ja, kiedy tworzę. To jest tylko dla wybranych, a ja chcę, żebyś mi dziś pomogła, moja muzo. Powinnaś się nazywać Meredith, wiesz? Piękne imię. Moja Meredith, zrób to dla sztuki.
- Dla sztuki? – pyta ona drżącym głosem i patrzy w jego przymglone oczy. Jim kiwa głową. Przez chwilę Kath trwa w bezruchu, po czym powolnym ruchem bierze od niego strzykawkę i przykłada ją do ręki.
- Jim?
- Tak?
- Jak dla ciebie pachnie szczęście?
Patrzy, jak chłopak ze zdezorientowaniem potrząsa ręką, po czym sili się na szelmowski uśmiech i wskazuje ruchem głowy na stos strzykawek, leżących na krześle obok.
- Dla sztuki – powtarza dziewczyna i jest to ostatnia rzecz, jaką pamięta tego dnia.
Lost at sea
We're lost at sea
I Wouldn’t know my face if you all were me
All we have is all we see
There is no more hope
There are no dreams
4.
Siedzi na parapecie swojego domu. Jest chłodny, zimowy poranek. Dziewczyna rozgląda się po pomieszczeniu i w duchu powtarza sobie, jak dobrze jest obudzić się we własnym domu, własnym łóżku. Od kiedy się tu wprowadziła minęło już sporo czasu, a jednak wciąż panuje tu nienaganny wręcz porządek, co sprawia, że kontrast przy porównaniu tego domu do jej poprzednich miejsc zamieszkania staje się jeszcze bardziej rażący.
Kiedy sięga pamięcią w przeszłość, widzi tylko pojedyncze obrazy: butelka fiołkowych perfum mamy, ogień w kominku, stary dom z trzaskającymi okiennicami, niebieska bluza o dużych kieszeniach, krzesło bez oparcia... Widzi, czy chce widzieć? A jednak nie, nie potrafi zapomnieć o reszcie. I z satysfakcją przypomina sobie, że nie musi już bać się swojego błędnego wzroku, drżących dłoni ani twarzy, która przypomina jej kogoś, kim nie została.
Przez chwilę myśli o ludziach, poznanych w tamtym starym domu wiele lat temu. O ludziach, którzy są nią i zarazem nie są. Długowłosy chłopak, pochylający się nad swoim brązowym Stratem; dziewczyna, w bezruchu spoczywająca na kanapie; rudy hipis o sympatycznym uśmiechu... Przyjmując zaproszenie do międzymywmiarowej podróży (w imię sztuki!) tamtego dnia pozwoliła, by każdy z nich stał się częścią jej i by ona była już zawsze elementem ich. I mimo że jej przecież udało się z tego wyjść, wie, że ten splot blizn na wspomnieniach nie pozwoli jej nigdy zaczynać z czystą kartą.
Szczęście dziewczyny pachnie teraz wspomnieniami. Tymi dobrymi, jak również pamięcią o wszystkich upadkach, bo w końcu one także przyczyniły się do tego, że siedzi teraz na parapecie własnego domu i przygląda się ośnieżonym koronom drzew.
Nikt już nie zwraca się do niej Kath. Porzuciła to imię tamtego dnia i mimo że mogłaby wrócić do początku, nie chce wyrzucać z pamięci tego, co działo się z nią przez lata pomiędzy dzieciństwem a chwilą obecną. Stała się Meredith i zawsze już nią pozostanie.
There are no escapes
No escapes, no escapes
Gone are the days of mistakes
Our mistakes*
* John Frusciante, Hope.
|
|