Forum Słowo Pisane Strona Główna

Daemoni etiam vera dicenti non est credendum - nr. 4.
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
riel
moderatorka rozkojarzona


Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: paradise city.

PostWysłany: Nie 17:16, 02 Mar 2008    Temat postu:

.propagandowa napisał:
Drzwi kliniki zamknęły się za nimi z plaskiem (...)

Może trzaskiem? Błagam, tylko nie plask. Ja wiem, że onomatopeje to generalnie kwestia sporna, ale mi (nie wiem jak innym) źle się kojarzy. Trzebaby jeszcze tych innych zapytać.

Cytat:
Pa, córeczko rozmyło się w huku trzaskających drzwi.

Perełka!

Cytat:
- Ja postaram się ich chwilowo zatrzymać, a ty biegnij na koniec pociągu i otwórz przejście między wymiarowe.

Międzywymiarowe.

Cytat:
Nie odpowiedziała, tylko ruszyła przed siebie, czując pieczenie zbierającej się pod powiekami energii.

Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Można czuć pieczenie kolana, oka, nosa, whatever, ale raczej nie można czuć pieczenia przyczyny - a mniemam, że energia w tym wypadku jest przyczyną pieczenia. Tak samo, jak nie można czuć pieczenia pokrzywy, a pieczenie SPOWODOWANE kontaktem z pokrzywą. Zagmatwane, wiem.


Okej. Po pierwsze - czytałaś coś Ursuli Le Guin? Bardzo, BARDZO podobna koncepcja. Aż za bardzo. No ale niech będzie, nie będziesz przecież z tego powodu zmieniać całej fabuły ;]
Mało zrozumiałam, ale podobało mi się. W sensie liczę, że nie zostawisz niczego bez odpowiedzi (albo przynajmniej zbyt wielu rzeczy, no xD). Masz dar wprowadzenia takiego fajnego czegoś, co w moich opowiadaniach na przykład występuje szczątkowo albo wcale - to coś nazywa się akcja. Masz bardzo przyjemny, dość wyrazisty styl, nad którym jednak trzeba troszkę popracować. Czasem delikatnie zachaczasz o 'wysokie C', przechadzasz się na granicy oklepania (i nie mówię tu o pomyśle, bardziej o pewnych zwrotach, sformuowaniach). Pisz, pisz, pisz, mi się podoba i nie daruję Ci, jak nie będziesz dużo pisać, bo dla mnie masz w sobie duży potencjał, serio.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
.propagandowa
natchniony pisarz


Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:13, 02 Mar 2008    Temat postu:

Takie plastikowe, ciężkie, nierozpędzające się drzwi nie trzaskają, a ten dźwięk zawsze mi się taki plaskający wydaje, ale może ujmę to inaczej. Kliknięcie byłoby lepsze?

Ha! "Między wymiarowe" bez wyrzutów zrzucam na mój OpenOffice. Podkreślił, więc poprawiłam, doświadczona przez moje ostatnie potyczki z ortografią. Nie wiem, dlaczego, ale ostatnio strasznie dużo błędów robię. A czytam tyle samo, nawet trochę więcej. Za to mniej piszę. Może tu leży problem?

Ale mówi się na przykład o "pieczeniu łez", też pod powiekami. Tak mi się skojarzyło.

Dawno, ale bardzo daaawno temu zabierałam się za "Ziemiomorze", ale chyba przestałam po pierwszym rozdziale, nie pamiętam czemu. Ach, i "Kotolotki", kiedy byłam mała wpadły mi w ręce. xD
Podobieństwo więc niezamierzone. Argh. Ale i tak jestem zła.
To jest pomsta Onetu, kiepskich ficków i zbyt długiego polegania na samej sobie. Jako pseudo pisarka za cholerę nie mam pokory. Zresztą, w ogóle jej nie mam. xD
Dziękuję, teraz opowiadanie przeżywa kryzys pod postacią rozdwojenia jaźni. Blogowa trzecia część przedstawia się zupełnie inaczej, bo tę tutaj napisałam od nowa. Wobec tego, kojene odcinki także tego wymagają, a Wen się schował pod łóżko i ani myśli wyjść. Kiedyś przykuję go do kaloryfera, naprawdę.


Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Nie 18:14, 02 Mar 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
riel
moderatorka rozkojarzona


Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: paradise city.

PostWysłany: Nie 19:02, 02 Mar 2008    Temat postu:

Nie, nie kliknięcie. Ja nie wiem, zawsze mam z tym problem, niech zostanie jak jest, może ktoś rzuci jakąś dobrą propozycją ^^

Wiem, open office nie zna się niestety na okultyźmie i sprawach ponadnaturalnych, ale generalnie tak samo piszesz np międzynarodowe, nie? ;]

Nie wiem, latam do matki nauczycielki i ona twierdzi, że te łzy wcale nie pieką, a są piekące (znaczy że tak się mówi). To znaczy w tym momencie to ja już właściwie się pogubiłam, nie wiem.

Generalnie właśnie w Sadze o Ziemiomorzu jest taki motyw - właściwie na tym się cała seria opiera - że jakiś tam mag otwiera jakąśtam magiczną księgę i uwalnia ducha, konkretniej Cień, który się za nim potem szwęda i cośtam, nie pamiętam Very Happy W każdym razie, on również bał się światła. Ale dobra tam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
.propagandowa
natchniony pisarz


Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:41, 02 Mar 2008    Temat postu:

Może Gryfica. Tylko ona oprócz Ciebie to czyta. xD

OpenOfiice w ogóle jest do dupy. Kiedy robiłam pracę na fizykę, musiałam rysować wzory w Paincie, bo Writer nie ma tego cosia z równaniami, który jest w Wordzie. xD

To znaczy, że Ty masz rację, a ja znowu pieprzę głupoty. Jakoś zmienię. Wink

Ach. W Ziemiomorzu był ten Bezimienny, przynajmniej w filmie, bo chyba jedną część obejrzałam. To dobrze, bo moja fabuła przedstawia się, na szczęście, inaczej. Jeżeli można powiedzieć, że w ogóle jakoś się przedstawia. Rolling Eyes


Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Nie 20:42, 02 Mar 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
.propagandowa
natchniony pisarz


Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:12, 19 Mar 2008    Temat postu:

Z wielkimi podziękowaniami dla Gryficy za betowanie. Chwała Ci ogromna. Smile



4. Z odmętów wychynęła nowa wiedza.



Poruszyła się niespokojnie. Miała dziwny sen, w którym krążyła po nieokreślonej przestrzeni pomiędzy gęstą materią, która pulsowała magią. Widziała różne światy i czuła, jak dotykają jej świadomości, czyniąc ją małą i nagą wobec ich potęgi. Kpiła z tętniącego zepsuciem Kerits, kiedy przemknęło jak wpleciona w film dokumentalny klatka z reklamą Coca Coli. Ze zdziwieniem zaobserwowała spiralny tunel, łączący rzeczywistość, w której dorastała z inną – do tej pory ukrytą w cieniu. Po chwili pojęła, czym jest owo połączenie. Miała przed sobą równoległe wymiary, łudząco podobne. Uśmiechnęła się, z satysfakcją identyfikując ten drugi jako Ziemię.
Nagle jej ciało astralne zmarszczyło brwi. Obydwa światy przenikały się z trzecim, emanującym dziwną energią, siłą, jakiej do tej pory jeszcze nie doświadczyła. Ogarnęła ją zimna panika, wstrząsnęła umysłem i cisnęła wprost do ciała, które – co ze zgrozą odkryła – znajdowało się w tej niezdefiniowanej rzeczywistości, budzącej w Susannah podziw i strach.
Zakasłała i otworzyła oczy. Natychmiast ogarnął ją kłujący ból w okolicy prawego ramienia. Wciągnęła ze świstem powietrze, po czym zakrztusiła się, gdy płuco skurczyło się i zdało rozerwać na części. Z jej oczu mimowolnie popłynęły łzy, a w ustach poczuła metaliczny smak krwi. Czarownica słabo znała się na medycynie, ale odmę opłucnej rozpoznała u siebie z łatwością. Wirujący przed oczami obraz nie wróżył nic dobrego, a ciemne kontury postaci krążących dookoła sugerowały, że nikogo nie zainteresował dotychczas jej stan zdrowia. Nie, żeby pomocy oczekiwała – na pewno nie od kogoś, kto strzela do niej z łuku. Inna sprawa, że nadal żyła. Choć równie dobrze mogli czekać, aż się wykrwawi lub, co było w tym momencie bardziej prawdopodobne, udusi.
Przy kolejnym wdechu coś wewnątrz jej klatki piersiowej zacharczało, czym zwróciła na siebie uwagę. Czuła, jak zimne, metalowe obcęgi zaciskają się wewnątrz niej i wydała z siebie paniczny jęk. Sylwetki majaczyły przed nią, kiedy na przemian traciła i odzyskiwała przytomność. Raz za razem widziała rozbłyski różnokolorowego światła i słyszała skomplikowane zaklęcia uzdrawiające.
Nie przyniosło to jednak ulgi, ciało Susannah wciąż drżało, trawione gorączką, oddech urywał się, a zamglone oczy nieruchomo utkwione były w jednym punkcie. Harleyowiec z pociągu przypatrywał się dziewczynie z niepokojem. Nie doszedł jeszcze do siebie po potyczce z upiorami, więc tylko spoglądał z boku na czary odprawiane przez towarzyszącego mu elfa. Na pociągłej twarzy mędrca nie dało się zaobserwować niczego, ale Rassaer, bo tak nazywał się obrońca Susannah, wiedział, że wszystkie inkantacje na wiele się nie zdają. Coraz mniej wierzył w szanse młodej czarownicy. Jej skóra straciła kolor i barwą przypominała teraz prześcieradło, upiornie kontrastujące z przesiąkniętym krwią ubraniem.
Przeszedł parę metrów chwiejnym, słabym krokiem i kucnął przy bagażu dziewczyny. Szybko uporał się ze słabym zaklęciem chroniącym, które najwyraźniej miało jedynie utrzymać zamek w całości, być może w razie czego odstraszyć złodzieja lub pomóc namierzyć zagubioną torbę. Nie wiedział czy kłopotliwe księgi tym razem pomogą umierającej, ale z drugiej strony niewiele mogło jej już zaszkodzić.
Nerwowo kartkował książkę, wracając do mruczącego pod nosem elfa. Zapatrzony w długą i skomplikowaną formułę zorientował się w sytuacji dopiero, gdy z ust Susannah wydobył się niezrozumiały bełkot, który po chwili przeszedł w schizofreniczne rzężenie kilku głosów na raz. Mówiła w niezrozumiałych językach, tylko jeden z nich zdawał się przypominać dawno zapomniane śpiewy likarii, stworzeń o syrenich głosach, ale ciałach ohydnych siedmionogich jaszczurek, w które – według legendy – zamienione zostały piękne kobiety, winne bestialskich morderstw. Cechowała je ogromna pycha, więc postanowiono za karę odebrać im urodę.
Gdzieś wewnątrz, trzeba dodać, że bardzo głęboko, Rassaer zdawał sobie sprawę, iż coś nie jest tak, jak powinno, ale upajał się słodkim śpiewem. Stał, jak urzeczony – pozbawiony zmysłów i całkowicie bezbronny.
Wtedy to się stało. Powietrze zadrgało i rozległ się dziki pisk. Zakłuł go w oczy i rzucił na kolana. Przez chwilę nie widział nic, tylko białe, oślepiające światło. Skulił się, zakrywając uszy, jednak krzyk przedzierał się przez wszelkie bariery i sprawiał niewyobrażalny ból.
Rassaer jeszcze chwilę po tym, jak wrzask ucichł widział tylko idealnie czystą biel.

*

Drgnęła. Zmarszczyła nos, kręcąc głową na swoją reakcję. Nie miała w zwyczaju drgać, nawet jeśli uporczywe pukanie do drzwi wyrywało ją z głębokiego zamyślenia.
Ociągając się, zamknęła księgę i złorzecząc, ruszyła do drzwi. Nie znosiła niezapowiedzianych wizyt, irytowały ją bardziej, niż sąsiad z dołu, który w każdy piątkowy wieczór zbyt głośno włączał koncerty Mozarta. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby sam nie próbował towarzyszyć im na skrzypcach w sposób wyjątkowo nieudolny. Po ostatniej Lacrymosie miała bardzo nieprzyjemne wspomnienia.
Otworzyła drzwi, popatrzyła z dezaprobatą na swojego gościa i wpuściła go do środka. Bez słowa ruszyła z powrotem do pokoju, by schować księgę na przydzielone jej miejsce. Całe mieszkanie przypominało istne pobojowisko. Wszędzie po podłodze walały się kartki, w korytarzu po lewej stronie widniała spora kałuża jakiegoś błękitnego płynu, a pokój wyglądał jak forteca, z tą różnicą, że zbudowana była z książek. Stanął po środku tego rozgardiaszu i bez zainteresowania patrzył, jak Susannah zbiera zapisane dziwnym pismem, które w żaden sposób nie przypominało żadnego ze znanych mu alfabetów, zwoje. Wskazała mu wolne teraz krzesło. Tym razem nie dostał kawy, a ona spoglądała na niego dziwnie nieodgadnionym, jakby rozjuszonym wzrokiem. Nie przypominała w żaden sposób tej pociągającej kobiety, którą spotkał w sobotę. Wydało mu się, że w przeciągu ostatniego tygodnia zmizerniała. Blada twarz z utkwionymi gdzieś w oddali zielonymi oczyma świadczyła, iż nie sypia najlepiej. Odniósł także wrażenie, że schudła, ale tego nie był pewien; poprzednio przyglądał się jej pod wpływem alkoholu, więc wzrok mógł go nieco mylić.
Po chwili obserwowania się nawzajem, dostrzegł u niej delikatną zmianę wyrazu twarzy. Pojawiła się w nim domieszka wyczekiwania. Zawadzał jej i bezlitośnie pozwalała mu to odczuć. W końcu odważył się odezwać, choć uwadze obojga nie uszedł fakt, że jego głos lekko drżał.
- Miło cię znów widzieć... - zaczął, na co ona prychnęła. Szarpnęła się w tył jak rozjuszona kotka i przeskoczyła nad papierami, podchodząc do okna.
- Jeśli to jedyna rzecz, jaką chciałeś mi powiedzieć, to z łaski swojej, idź już, bo jestem zajęta – powiedziała lodowatym tonem. Wypranie go z uczuć przychodziło jej bez najmniejszego trudu; w mówieniu prawdy była tak samo dobra, jak w opowiadaniu kłamstw.
Gdy tylko zatrzasnął za sobą drzwi, dodała w myślach: I uprzedź mnie przed kolejną wizytą.

Pociągnęła w dół rękawy bluzy i objęła się ramionami. Ostatnio ani ona, ani Suze nie czuły się najlepiej. Ta druga lamentowała ze zrozumiałych powodów, w końcu miała umrzeć za pół roku, co z kolei niezwykle bawiło Susannah, która porzuciła jakiekolwiek próby kontaktu ze swoją współlokatorką i tylko od czasu do czasu zgrzytała zębami, gdy Suze doprowadzała ich wspólne ciało w stan skrajnego upojenia alkoholowego.
Czarownica usiadła z powrotem przy stoliku, potarła skronie, zdmuchnęła grzywkę opadającą na oczy, po czym zanuciła jakąś ludzką piosenkę, przywołując do siebie butelkę i kieliszek. Widać, zwyczaje Suze zaczynały jej się udzielać, co było dość frustrujące.
Kot wskoczył na kolana swojej pani i tryknął ją czołem w dłoń, domagając się pieszczot. Susannah nieświadomie przejechała dłonią po grzbiecie zwierzęcia, wpatrując się gdzieś w dal.
- Też mi się zebrało na sentymenty – mruknęła, ni to do siebie, ni do pupila. Zdanie zniknęło, połknięte przez głuchą ciszę, która piszczała w uszach. Czy był to krzyk paniki? A może... radości?

*

Pogardliwie zmierzyła wzrokiem harleyowca, sadzającego ją na konia i przywiązującego skrępowane ręce do łęku siodła. Na nic zdało się szarpanie, gruby sznur tylko mocniej zaciskał się wokół nadgarstków, nie pomogły też czary – węzły zostały zabezpieczone zaklęciem. Susannah wierciła się w siodle, rozważając pieszą ucieczkę w gęsty las, ale baczny wzrok mężczyzny utwierdził ją w przekonaniu, że daleko nie ucieknie.
- Umiesz jeździć konno? - zapytał, dość uprzejmym lecz nieco zaczepnym tonem, jakby wyzywał ją do jakiejś potyczki. Susannah popatrzyła nań tylko spod byka, wniknęła do umysłu konia i poprowadziła go ze zręcznością godną najlepszych jeźdźców. Wyprzedziła milczącego elfa, który najwyraźniej miał zarówno ją, jak i Rassaera w głębokim poważaniu, bo, niezwracając na nich uwagi, zrywał jakieś zioła w pobliskim rowie. Kazała wierzchowcowi przyspieszyć i przeszła w galop, z zadowoleniem zostawiając tego, który sprowadził ją w to dziwne miejsce, daleko w tyle. Jak zdążyła się szybko przekonać, pełna władza nad umysłem zwierzęcia dała jej tylko złudną przewagę, gdyż umknęła zaledwie trzysta metrów, kiedy mężczyzna chwycił wodze jej konia i zakończył, śmiechu warty, pościg.
- To było odważne – powiedział Rassaer, zwalniając w kłus – ale głupie. A lepiej jest być tchórzliwym mędrcem, niż odważnym głupcem. Przynajmniej, jeśli ceni się własne życie. A ty na swoje powinnaś uważać, zwłaszcza, że słono kosztowało utrzymanie cię przy nim – zauważył z wyższością.
- Ale nie tobie jestem za to wdzięczna, tylko elfowi – zbiła go z tropu, oglądając się za siebie. Mag podążał niespiesznie ich śladem, zatrzymując się często, by poświęcić chwilę interesującym go roślinom.
Jechali przez dłuższy czas w milczeniu. Susannah nieustannie rzucała zaklęcia, które zdjęłyby z niej pęta, oczywiście, ku wielkiej uciesze Rassaer. Zaklęcie znalazł w księgach z torby Susannah i był niezmiernie dumny, że udało mu się sprawić czarownicy przynajmniej taką trudność.
- Co to za świat? - Dziewczyna pierwsza zaczęła rozmowę. Jeżeli ma być więźniem, to przynajmniej wyciągnie jakieś korzyści ze swojej niewoli, bo nie miała żadnych wątpliwości, że prędzej czy później się z niej wydostanie.
- Nosi różne nazwy, krasnoludy nazywały go Iqiuad, wróżki nadały mu jedyną prostą nazwę w swoim trudnym języku, a mianowicie Karighaëm. Jednak większość mieszkańców posługuje się elficką nazwą Miriwathell.
- A więc to tutaj... Miriwathell – powtórzyła Susannah w zamyśleniu, przypominając sobie wszystkie księgi i zwoje, opowiadające o świecie istot magicznych, w którym pojawienie się człowieka zachwiałoby całą magiczną równowagę.
- Jak widzisz, trochę różni się od Kertis. - Jak na zawołanie, oboje powiedli wzrokiem za słońcem, które wzeszło zaledwie godzinę temu i poruszało się w odwrotną stronę – na Kertis Susannah powiedziałaby, że z zachodu na wschód, ale nie wiedziała czy takie określenie w tym wypadku byłoby poprawne. Jasne promienie padały na dziwnie wykrzywione, jakby zgarbione, drzewa, rośliny, których dziewczyna nigdy nie widziała. Z zaciekawieniem patrzyła na ogromne, włochate liście czegoś podobnego do paproci lub błyszczące zieloną poświatą kolce, wyrastające z ziemi, jak wbite włócznie. Przestała słuchać wywodów Rassaera, nagle zapominając o drążącym ją pytaniu, odnośnie przyczyny ich spotkania i porwania, którego dokonał.
- A teraz przejdźmy do sedna sprawy – zmienił ton głosu, czym zwrócił na siebie jej uwagę. Odwróciła ku niemu głowę. - Dlaczego ściga cię Inkwizycja?




*Co do Rassaera - miano bezczelnie ściągnęłam ze strony z tłumaczeniam imion obowiązujących na tolkienowską quenyę. Wybaczcie brak inwencji, ale jestem fatalna w wymyślaniu imion pasujących do stylu, a wydaje mi się, że na etapie mojej amatorszczyzny mogę sobie na to jeszcze pozwolić, gdyż imię jest jedynie "zapożyczone" z tego języka, w książce jako takie nie wystąpiło.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Słowo Pisane Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin