Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 20:11, 25 Sty 2008 Temat postu: Daemoni etiam vera dicenti non est credendum - nr. 4. |
|
|
Rzucam się na głęboką wodę. Tak już chyba mam.
Piszę to opowiadanie na blogu już czas jakiś i zaczynam pojmować, że to prowadzi mnie do nikąd. Ci czytelnicy w liczbie przerażająco niewielkiej, którzy z rzadka wyrażą swoje zdanie wysilają się jedynie na pochwały, bo jeżeli o blogowanie chodzi, to tam można liczyć tylko na tych, którym twórczość się podoba. A ja wiem, jak dobra krytyka jest budująca i ostatnio potrzebuję jej jak powietrza.
To pierwsza część, sprzed paru miesięcy. Nie są to moje wyżyny literackie; prawdę mówiąc, kiedy do niej wracam, czuję coś na kształt wstydu, bo począkowo zamierzałam pisać o czymś innym. Może kiedyś zmienię ten felerny początek.
I chciałabym tylko uprzedzić, że jeżeli zechcecie przeczytać drugi odcinek, rozwinie się on w moim ukochanym gatunku, surrealistycznym fantasy.
Przepraszam za przydługi wstęp. Jako smerf byłabym Marudą.
Miłej lektury.
-1-
Ile byś dał, by spotkać ją raz jeszcze?
Było już po trzeciej, kiedy ją zauważył. Nie spodziewał się jej zobaczyć, nie tutaj. Siedziała przy barze ze spuszczoną głową i popijała drinka. Rude loki kaskadami spływały na jej szczupłe ramiona, przy okazji zasłaniając twarz, ale wiedział, że to ona. Niejednokrotnie widywał ją w pracy, wychodzącą, bądź też wchodzącą do gabinetu szefa. Zaśmiewał się z sekretarki, gdy przypadkowo podsłuchał jej rozmowę telefoniczną, w której opowiadała o kochance pracodawcy. Z odrobiną zażenowania dementował plotkę, tłumacząc, iż to córka Haggmana i z rozbawieniem obserwował, jak twarz pani Keddlief pąsowieje.
Teraz bez skrępowania przyglądał się dziewczynie. Czarna, przylegająca sukienka na ramiączkach świetnie ozdabiała jej zgrabną sylwetkę. Uśmiechnął się do siebie, bezczelnie zatrzymując wzrok na jej pośladkach. Nieustannie skupiając się na opalonych nogach młodej kobiety, niezdającej sobie zupełnie sprawy, że jest uważnie obserwowana, zaczął się zastanawiać, co córka jego szefa robi o takiej godzinie w tym klubie i to zupełnie sama. Był przekonany, że osoba o jej urodzie i swojego rodzaju prestiżu jada jedynie wystawne kolacje w najdroższych lokalach w mieście, a miejsca jak to omija szerokim łukiem. Przypuszczał też, że spotyka się z jakąś szychą, przystojnym dziedzicem. Albo aktorem, również przystojnym.
Potrząsnął głową, dopił swojego drinka i wstał, przyozdabiając twarz uprzejmym grymasem i przywodząc na usta lekki, uwodzicielski uśmiech. Powoli ruszył w kierunku rudej piękności, usiłując rozpoznać zawartość szklanki, którą ściskała w dłoni. Z daleka rozpoznał klasyczne Martini i z trudem pohamował zdziwienie pchające się na twarz. Spodziewał się czegoś... delikatniejszego.
Swobodnie zajął miejsce na krześle barowym tuż obok niej i skinął na barmana.
- Dwa Martini proszę - powiedział władczym tonem, nawet nie zerkając na córkę swojego pracodawcy. Dopiero, gdy człowiek w czarnej kamizelce oddalił się po trunki, odwrócił głowę w jej stronę, napotykając badawcze spojrzenie zielonych oczu. Znał je, na codzień szef szczodrze go nim obdarzał, więc bez problemu zniósł przenikliwy wzrok, wykorzystując sytuację do przyjrzenia się jej z bliska. Miała jasną karnację, ale jakimś cudem jej skóra przyciągała wzrok lekką opalenizną w kolorze kawy..., nie właściwie, mleka z kawą. Szmaragdowe oczy zuchwale i inteligentnie obserwowały go spod wachlarza długich rzęs. Nos miała mały, lekko zadarty. Mężczyzna pomyślał, że to pewnie od ciągłego drapania nim o sufit. Ustom przyjrzał się nieco później, gdy już skończyła się walka na spojrzenia. Kąciki zakrzywione ku górze – czyli często się uśmiecha, podsumował, nie potrafiąc pozbyć się myśli, że chętnie by ich skosztował. W połączeniu z klubowym oświetleniem i wypitym alkoholem wyglądały naprawdę ponętnie i przez chwilę nawet rozważał porwanie się z motyką na słońce, ale otrząsnął się, przypominając sobie cel gry.
- Witaj, jestem Aiden. - Uprzejmie wyciągnął ku niej dłoń. Dopiero teraz dostrzegł, że oczy, nad którymi wcześniej się zachwycał, są wyraźnie zaczerwienione, w dodatku jakby mętne.
Płakała. I była pijana w sztok.
- Susannah. - Niepewnie złapała jego rękę i lekko potrząsnęła. Barman przyniósł zamówione drinki, podejrzliwie przyglądając się Aiden'owi. Widocznie nie był pierwszym usiłującym poderwać Susannah tej nocy. Nie przejmując się tym, zaczął luźną rozmowę, choć wiedział, że mógłby opowiadać jej o różowych jednorożcach, czy zielonych smokach, w tym stanie uwierzyłaby mu we wszystko.
- Co taka piękna kobieta robi sama w sobotni wieczór? - zapytał, uśmiechając się do niej szeroko.
- Zapijam smutki - odparła, na dowód sięgając po szklaneczkę z Martini.
- Poczekaj - zatrzymał ją. Zamrugała zdezorientowana. - Twoje zdrowie - uniósł naczynie ze swoim trunkiem. Patrzył, jak wychyla na raz pół szklanki, kiedy on sam zaledwie umoczył usta. Ciekawe, ile już dzisiaj wypiła?, zastanowił się.
Zakryła usta dłonią. Za późno.
- Przepraszam - wybełkotała, uśmiechając się przepraszająco.
- Nic się nie stało, każdemu przecież zdarza się czkawka - usprawiedliwił ją przed nią samą.
- Która jest godzina? - zapytała, nieprzytomnie rozglądając się po pomieszczeniu. Oprócz nich zostało już zaledwie kilka osób i one także powoli zbierały się do wyjścia.
- Trzecia trzydzieści - odparł Aiden, nawet niepatrząc na zegarek.
- W nocy? - Niedowierzanie w jej głosie go rozbawiło. Skinął głową.
- Za pół godziny zamykają i myślę, że powinnaś wrócić już do domu. Chodź, odwiozę cię - podniósł się i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła się jej mocno, niezdarnie zeskakując ze stołka. Szpilki stuknęły o posadzkę.
- Ale ty nie możesz prowadzić, piłeś - powiedziała, gdy podawał jej płaszcz. I kto to mówi? Zaśmiał się w duchu.
- Mam kierowcę - oznajmił, łapiąc ją w talii, gdy omal nie wylądowała swym seksownym tyłkiem na ziemi. Rzucił barmanowi tryumfujące spojrzenie, gdy wychodził pod rękę z chwiejącą się dziewczyną.
Październik zmierzał ku końcowi i temperatura w nocy zbliżała się do zera, a niekiedy spadała jeszcze bardziej. Wiał nieprzyjemny wiatr, ciągnąc za sobą kłęby kolorowych liści, od czasu do czasu topiąc kilka z nich we wszechobecnych kałużach. Padało prawie codziennie, z rzadka można było liczyć na słoneczny dzień, a wieczorami napotykało się ścianę wody. Jedynie w nocy deszcz ustępował, choć nie zawsze.
W opustoszałej uliczce można było usłyszeć równe echo kroków i chaotyczny stukot szpilek. Susannah trzęsła się z zimna, instynktownie przysuwając się coraz bliżej źródła ciepła. Po chwili niemal przykleiła się do Aiden'a, co jemu samemu najzupełniej odpowiadało.
Dotarłszy do czarnego Citroena, otworzył dziewczynie drzwi, nie wypuszczając jej przy tym z objęć. Dopiero, gdy upewnił się, że siedzi bezpieczna na miejscu pasażera i nie ma możliwości wywinąć orła do żadnej kałuży, sam usiadł za kółkiem. Wypił zaledwie dwa drinki, a mieszkał całkiem blisko, więc postanowił poprowadzić. Wolał również nie zostawiać samochodu w tej dzielnicy, rano mógłby go już nie znaleźć.
Kiedy zaparkował pod swoim apartamentowcem, Susannah drzemała w najlepsze. Postanowił jej nie budzić. Ostrożnie wyciągnął dziewczynę z samochodu i zaniósł w stronę budynku. Wjechał windą na czwarte piętro i stanął przed drzwiami swojego mieszkania, chwilę zastanawiając się, jak wyciągnie klucze z kieszeni. W końcu delikatnie postawił na ziemi zaspaną Susannah i przytrzymując ją jedną ręką, drugą otworzył drzwi. Ponownie wziął ją na ręce i ściągając po drodze buty bez pomocy rąk, zaniósł do salonu. Kładąc ją na swojej kanapie, pomyślał, że teraz mógłby ją okraść, zabić, czy uprawiać z nią seks (wątpił, czy w tym stanie miałaby coś przeciwko), ostatecznie nawet zażądać okupu za jej życie. Zamiast tego, zdjął z niej płaszcz i odwiesił go na wieszak. Po chwili wrócił do salonu z kocem. Gdy przykrywał nim śpiącą Susannah, zwrócił uwagę, że wciąż ma na sobie buty. Bacząc, by jej nie zbudzić, ściągnął szpilki ze stóp dziewczyny i postawił obok miejsca wypoczynku.
Zanim położył się spać, raz jeszcze sprawdził, czy jego podwyżka na pewno zrywa cukierki z drzew bananowców. Rude loki spokojnie spoczywały na poduszce.
*
Przeciągnęła się błogo i uchyliła powieki. Usiadła na kanapie, mrugając panicznie. Miała ogromną dziurę w pamięci, czarną czeluść, pochłaniającą informacje o tym, jak znalazła się w tym miejscu. Pierwszą obawę szybko odtrąciła; miała na sobie wszystkie elementy garderoby, z wyjątkiem butów, więc raczej mało prawdopodobnym było, aby uprawiała z kimś seks. Przeczesała włosy dłonią, rozglądając się za swoim płaszczem. Zacisnęła zęby, kiedy uświadomiła sobie, że najpewniej zostawiła kosztowne okrycie w klubie. A mama mówiła, żebyś nie szlajała się po spelunach, pomyślała, wstając i przechodząc kilka kroków w nieznanym sobie kierunku. Powoli zaczęło do niej docierać, że znajduje się w czyimś apartamencie. Zlokalizowała dość wystawnie zaopatrzony barek oddzielający skromny aneks kuchenny od salonu. Bez większego zainteresowania obejrzała proste, acz eleganckie meble w salonie, zatrzymując wzrok nieco dłużej wyłącznie na jednym z obrazów, który określiłaby jako impresję. Pozornie wszędzie panował względny porządek, choć piętrzące się w zlewie kubki po kawie domagały się natychmiastowego umycia, a sporych rozmiarów biblioteczka pełna rozmaitych książek pokryta była szarawym osadem. Susannah stwierdziła, że mężczyzna zajmujący tę przestrzeń musi mieć albo pewne zastrzeżenia w stosunku do miotełki do kurzu, albo brakuje mu czasu na porządki. Chociaż z drugiej strony, wyglądało na to, że mieszkał sam i raczej rzadko przyjmował gości, więc nic nie obligowało go do utrzymywania nadmiernej czystości. Musiała jednak przyznać, że pomimo drobnego bałaganu, całość wyglądała intrygująco. Zaczęła się zastanawiać, kim jest właściciel tak gustownie urządzonego mieszkania. Podobało jej się połączenie białych mebli z bordowym kolorem ścian i dębowym parkietem. Wstawki z brązu i zieleni zdawały się jej dodawać jeszcze więcej smaku.
Skierowała twarz ku oknom, zajmującym powierzchnię największej ściany. Rozsunęła szyby stanowiące wyjście na taras i obserwując przemieszczających się w dole ludzi, pomyślała, że ma ogromną ochotę na mocną, czarną jak smoła kawę bez cukru ani mleka i papierosa, a może nawet dwa.
Zerknęła przez ramię, dochodząc do wniosku, że znajdowała się u wcale niebiednego człowieka, który najwyraźniej nie tylko mieszkał sam, co jednoznacznie wskazywało, iż na pewno nie jest żonaty, a fakt, że zaprosił (wydawało jej się, że musiał ją zaprosić) do swojego mieszkania, raczej eliminował opcję posiadania dziewczyny bądź narzeczonej. Okazał się także wyjątkowo dobrze wychowanym dżentelmenem, nie wykorzystując jej, kiedy była pijana. Mimo to, postanowiła mieć się na baczności. To, że wczoraj nic jej nie zrobił, nie oznaczało, iż dzisiaj będzie tak samo. Zawsze mógł zażądać czegoś w zamian za zaoferowaną pomoc.
- Witaj Susannah, mam nadzieję, że dobrze spałaś - jakby odgadując jej myśli, Aiden pojawił się tuż obok, uśmiechając się życzliwie.
- Dziękuję, całkiem nieźle - odparła, zdając sobie sprawę, że znalazła się w dość kłopotliwej sytuacji. Pomimo usilnych starań, nie była w stanie przypomnieć sobie imienia, na oko dwudziestosiedmioletniego, mężczyzny.
- Kawę, herbatę? - zapytał, kierując się z powrotem do apartamentu. Susannah podążyła za nim, odpowiadając.
- Aspirynę i Marlboro. - Uniósł brew, słysząc te słowa, ale zmilczał je; wyciągnął tylko z kieszeni paczkę papierosów i podał ją dziewczynie.
- Będzie ci przeszkadzało, jeżeli...?
- Nie, oczywiście, że nie - odparł, zapalając papierosa Susannah. Zaciągnęła się, zadowolona, iż pozwolił jej zapalić w środku i tym samym nie zmusił do marznięcia na tarasie.
Starała się zgrabnie wybrnąć z dość krępującej sytuacji, jaką spowodowały jej dziury w pamięci. Choć na usta cisnęło się jej mnóstwo pytań, zignorowała je, niechcąc wychodzić na większą idiotkę.
- A więc panno Haggman - zagadnął, podając jej filiżankę szatańsko mocnej kawy.
- Skąd znasz moje nazwisko? - wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Cóż, skoro musisz wiedzieć, pracuję dla twojego ojca i udało mi się zarejestrować fakt, iż posiada wyjątkowo piękną córkę. - Puścił do niej oczko, a ona zatrzepotała rzęsami, w duchu przyznając, że ów komplement należał do jednego z najmniej oryginalnych, jakie w życiu miała okazję usłyszeć, aczkolwiek stwierdziła, że chyba woli klasyczną nudę od wysłuchiwania po raz enty o tym, jak musiała się potłuc, gdy spadała z nieba. Nic, tylko by jej siniaków życzyli!
Uśmiechnęła się kokieteryjnie, subtelnie wodząc wzrokiem po ścianach w poszukiwaniu zegara. Aiden podążał za jej oczyma, w mig odgadując intencję tego ukradkowego zerkania. Musiał przyznać, że była świetną aktorką. Domyślał się, iż niewiele pamięta; sam pewnie obudziłby się z czarną dziurą w pamięci w podobnej sytuacji, ale najpewniej, nieukrywając zażenowania, próbowałby dociec, co konkretnie się wydarzyło. Susannah natomiast nie zadała żadnych pytań, które mogłyby zdradzić jej wczorajszą niedyspozycję. Czyżby się przeliczył i panna Haggman wykazała się silniejszą głową, niż się spodziewał?
- Myślę, że nie powinnam ci dłużej przeszkadzać... - zaczęła z niemal niedostrzegalnym zakłopotaniem. Jednak trafiła na wprawionego obserwatora.
- Kiedy byłaś w stanie znacząco nietrzeźwym miałaś w sobie więcej bezpośredniości - bezceremonialnie odparł, nagle odczuwając dziwną irytację z powodu jej gierek. - Odpuść sobie te formułki, nie jestem żadnym elegantem, poza tym, zachowujesz się, jakbym to nie ja wczoraj wynosił cię z tego klubu. Jeszcze chwila, a zasnęłabyś na stołku barowym. Gdybym nie wiedział, że jesteś córką Haggmana, nigdy bym nie uwierzył. Odpowiedzialność jest u was zdecydowanie w kontrastowych proporcjach - zamilkł i spojrzał na nią z pewnym wyczekiwaniem w oczach. Pragnął jakiejś ciętej riposty, inteligentnego żartu... Zamiast tego, zmarszczyła brwi, zgasiła papierosa w popielniczce i ruszyła do wyjścia. Z rozbawieniem odprowadzał ją wzrokiem. Wolnym krokiem podszedł do drzwi. Uśmiechnął się pobłażliwie, kiedy rozległ się dzwonek.
- Zapomniałam butów - wymamrotała. Opierała się o framugę, ze wzrokiem wbitym w sufit. Podał jej szpilki, uprzednio zabrane z salonu i płaszcz, wiszący w korytarzu.
- Jeżeli raczyłabyś schować na chwilę swoje fochy, mógłbym odwieźć cię do domu - powiedział nieco lekceważącym, ale na tyle ciepłym tonem, że Susannah przełknęła kpinę i przystała na ten warunek.
Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Śro 21:24, 19 Mar 2008, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
szlachcianka
utalentowany geniusz
Dołączył: 24 Sty 2006
Posty: 292
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Grójec!
|
Wysłany: Pią 22:32, 25 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Uwaga wstępna:
Krytykiem literackim nie jestem i pewnie nie będe, poza tym w piątek, zwłaszcza o tej porze, myślenie wychodzi mi raczej średnio. I klawiatura tez nie chce się mnie słuchać, więc z góry przepraszam za literówki.
Koniec uwagi wstępnej.
Temat jest, powiedziałabym, arcypospolity: facet spotyka w barze dziewczynę, która mu się podoba, ale z takiego czy innego powodu nie może jej tak sobie po prostu poderwać. Ba, nawet nie moża powiedzieć, że jest to temat typowy dla opowiadania, można by, w oparciu o pierwszą część, zmieniając ciąg dalszy, napisać jeden z wielu podobnych, azkolwiek pewnie równie poruszający reportaż o tym, jak bezczelnie mężczyzna może wykorzystać kobietę. Albo - tym razem nie ingerując w fabułę - jak niespodziewanieta kobieta znalazła miłość swojego życia.
Ale nie.
Bo jest inaczej. Powstało opowiadanie nie tyle o wciągającej fabule (bo tutaj, mimo wszystko, trudno wymyślić coś oryginalnego, chociaż przyznaję, że całkiem zgrabnie ci to wyszło), ile przyciągające czytelnika formą, stylem, różnymi "smaczkami", których trudno mi nie docenić, jak chociażby:
Cytat: | Zanim położył się spać, raz jeszcze sprawdził, czy jego podwyżka na pewno zrywa cukierki z drzew bananowców. Rude loki spokojnie spoczywały na poduszce. |
albo:
Cytat: | (...) przyznała, że chyba woli klasyczną nudę, od wysłuchiwania po raz enty o tym, jak musiała się potłuc, gdy spadała z nieba. Nic, tylko by jej siniaków życzyli! |
I nie wiem, czy mi się wydaje, czy wyczuwam w całym tekście lekką ironię. Dystans o twórczości własnej. A to lubię.
A teraz będzie mniej przyjemnie.
W stosunku do całości opis mieszkania głównego bohatera pozostawia nieco do życzenia. Coś zgrzyta, pojawiają się niezbyt dobrze dobrane sformułowania:
Cytat: | (...) zatrzymując wzrok nieco dłużej wyłącznie na jednym z obrazów, który określiła jako impresję. |
Drobiazg, takie moje głupie czepialstwo. Ja bym zastosowała tryb przypuszczający ("określiłaby"), co niekoniecznie byloby słusznym rozwiązaniem.
Cytat: | Wstawki z brązu i zieleni zdawały się jej dodawać jeszcze więcej smaku. |
A to już ewidentny zgrzyt. Wstawki mogą być z, powiedzmy, drewna, metalu, aksamitu, bwełny, ale nie "z" koloru. Mogą się natommiast pojawić zielone/brązowe czy jakiekolwik inne dodatki, akcenty. Wstawki niekoniecznie.
Ale ogólnie odniosłam dość pozytywne wrażenie.
O.
Ostatnio zmieniony przez szlachcianka dnia Pią 22:35, 25 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
riel
moderatorka rozkojarzona
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: paradise city.
|
Wysłany: Pią 22:34, 25 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
(Witamy na forum, mam nadzieję, że zechcesz się u nas zadomowić ;])
Po pierwsze - tytuł. Może to moje idiotyczne widzimisię, ale... zalatuje mi lekko patosem. Szczerze mówiąc, po takim tytule spodziewałam się czegoś naprawdę kiepskiego, przesyconego melodramatem, łzawymi scenami i szablonowymi bohaterami - a nie zapowiada się, żeby tak miało być, więc po co psuć pierwsze wrażenie? ;] Tak jak mówię, to bardzo subiektywne odczucie, ale zdecydowanie mniej by mnie odrzucało, gdyby to było na przykład po prostu 'Płomień'.
(Lubię surrealistyczne fantasy, trafiłaś w mój gust.)
Co mamy dalej...? Ach. Coś, co mnie poniekąd rozbawiło, a raczej niestety nie powinno. Wszystkie 'Rude loki kaskadami spływały na jej szczupłe ramiona (...)', 'Czarna, przylegająca sukienka na ramiączkach świetnie ozdabiała jej zgrabną sylwetkę.', opalone nogi młodej kobiety, lekka opalenizna w kolorze kawy z mlekiem... Ja wiem, jak bardzo kuszą takie... kwieciste?... opisy, ale... cóż. Znasz taki termin, jak Mary-Sue? Jest to określenie dla bohaterki idealnej, bez wad, pięknej, inteligentnej, zdolnej (to pierwotna wersja, potem powstały jeszcze takie dziwadła, jak Mary-Sue Upadły Anioł, Emo Mary-Sue, Mary-Sue Jestem Przeciętną i Szarą Nastolatką itp.). Niezwykle trudno to przezwyciężyć, naprawdę. Są pewne zwroty, głównie przy opisywaniu wyglądu, których powinno się unikać, aby bohaterka nie stała się taką właśnie Mary-Sue; na nieszczęście, u Ciebie się te zwroty pojawiają. Poza tym, co jak co, ale rude loki kaskadami spływające na ramiona są już tak niesamowicie wyświechtane, że toleruję je tylko w parodiach. Toż to zbrodnia, błagam, nie używaj więcej tego zwrotu! Nie wiem, na jakim etapie pisania opowiadania jesteś, ale do pewnego momentu można jeszcze taką Mary-Sue wyprowadzić na prostą. W drugiej części opowiadania dałoby się to zrobić bez problemu, dalej również, ale radzę zwrócić na to uwagę. Znaczy okej, pewnie lekko przesadzam, bo to nie rzuca się tak strasznie jeszcze w oczy (oprócz tych przeklętych kaskad), ale należałoby to zdusić w zarodku, dlatego zwracam uwagę.
( Cytat: | Spodziewał się czegoś... delikatniejszego. |
Uwaga bardzo mało znacząca, ale... na litość, to Martini nie jest delikatne? xD W moim mniemaniu zawsze był to dość wyrafinowany alkohol, właśnie taki subtelny. Ale dobra, ja się nie znam.)
Cytat: | (...) jej karnacja przyciągała wzrok lekką opalenizną w kolorze kawy... , nie właściwie, mleka z kawą. |
Błąd interpunkcyjny. Nie powinno być przecinka po trzykropku i 'właściwie', brakuje go natomiast po 'nie'.
Dalej. Po pierwszym przeczytaniu spodobało mi się to, że upiłaś bohaterkę - to nieco burzy ten ideał, który tak skrzętnie budowałaś kaskadami rudych loków (nie odpuszczę Ci tego xD). Ale wiesz... zwracaj na to nadal uwagę.
Cytat: | Barman przyniósł zamówione drinki, podejrzliwie przyglądając się Aiden'owi. |
Aidenowi. Z tego, co pamiętam, z odmianą angielskich imion i nazwisk jest tak: jeśli kończą się na spółgłoskę, na spółgłoskę niewymawianą (np Villon... ale akurat nie angielskie) albo 'y' po samogłosce odmienia się bez apostrofu. W przypadku, kiedy kończą się na samołoskę, nic nie zmieniamy, a polską końcówkę dodajemy własnie po apostrofie.
(edit: dobrze pamiętam, sprawdziłam w słowniku)
Tym, co zwróciło moją uwagę jest fakt, że nie masz ograniczeń w stosowaniu słów. Może to taka wycieczka osobista, ale Katarzyna Nosowska, moje guru jeśli chodzi o pisanie tekstów (i wiele innych rzeczy, ale poprzestańmy na sprawach stricte literackich) powiedziała kiedyś, że nie ma słów, których nie można użyć, nie ma słów niestosownych, nieodpowiednich, trzeba ich tylko umieć dobrze użyć (no, w każdym razie taki był sens, nie pamiętam dosłownie ). Ty tą umiejętność posiadłaś i nie boisz się tego okazywać - i chwała Ci za to.
Cytat: | Bacząc, by jej nie zbudzić, ściągnął szpilki ze stóp dziewczyny i postawił obok wypoczynku. |
Obok MIEJSCA wypoczynku.
Cytat: | Zerknęła przez ramię, dochodząc do wniosku, że znajdowała się u wcale niebiednego człowieka, który najwyraźniej nie tylko mieszkał sam, co jednoznacznie wskazywało, iż na pewno nie jest żonaty, a fakt, że zaprosił (wydawało jej się, że musiał ją zaprosić) do swojego mieszkania, raczej eliminował opcję posiadania dziewczyny bądź narzeczonej, ale także okazał się wyjątkowo dobrze wychowanym dżentelmenem, nie wykorzystując jej, kiedy była pijana |
Święci pańscy. Musiałam parę razy przeczytać, żeby zrozumieć, o co w tym chodzi. Jest późno, jestem od tygodnia ostro nie dosypiam, ale ja tu widzę z 9 orzeczeń i 2 imiesłowy. Koniecznie rozbij na CONAJMNIEJ dwa zdania, to jest zbyt zagmatwane.
Cytat: | - Kawę, herbatę? - zapytał, kierując się z powrotem do apartamentu. Susannah podążyła za nim, odpowiadając.
- Aspirynę i Marlboro. |
O, to mi się podobało, kupuję to.
Cytat: | Puścił do niej oczko, a ona zatrzepotała rzęsami, w duchu przyznając, że ów komplement należał do jednego z najmniej oryginalnych, jakie w życiu miała okazję usłyszeć, aczkolwiek przyznała, że chyba woli klasyczną nudę, od wysłuchiwania po raz enty o tym, jak musiała się potłuc, gdy spadała z nieba. |
Primo - masz powtórzenie, pogrubiłam je.
Secundo - przecinek po 'nudę' jest zbędny.
To chyba wszystko. Wybacz chaotyczność komentarza, ale pisałam mniej więcej po kolei co mi przychodziło do głowy w trakcie czytania. Dziewczyno, widzę potencjał, zdecydowanie! Wiem, że wyżej strasznie się czepiałam, ale podoba mi się to, będę czytać, a przede wszystkim zachęcam Cię do publikacji innych prac i udzielaniu się na forum, bo ewidentnie masz talent. Rzadko mam okazję to komuś powiedzieć. Masz lekki, nieograniczony styl, który bardzo mi podpasował. Co do fabuły wypowiadać się nie mogę, a to z racji tego, że fragment jest za krótki. Weź pod uwagę moje wskazówki i trzymaj tak dalej, jestem mile zaskoczona poziomem opowiadania. Poważnie.
Riel Skrajnie Niewyspana.
|
|
Powrót do góry |
|
|
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 23:34, 25 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Tak się najpierw rzuciłam z tym opowiadaniem, jak to ja. Później zaczęłam czytać różne prace i przyszła mi na myśl wizja, jak biegnę z motyką w wypłowiałych ogrodniczkach za uciekającym słońcem.
szlachcianka:
Zalatuje banałem, nie? Kiedy sobie przypominam tę pierwszą część, aż się ze wstydu czerwienię, ale dopóki nie skończę tej historii, nie chcę go zmieniać. Później to zrobię i, miejmy nadzieję, w sposób brutalny poprawię tę "małą" gniotowatość, ale nie teraz. W nowej wersji Rolanda z 2003 roku Stephen King napisał: Moje podejście do poprawek nie zmieniło się w raz z upływem lat. Wiem, że sa pisarze, którzy wykonuja je w trakcie pisania, ale moja strategia olegała zawsze na tym, by dać susa i zasuwać do przodu najszybciej, jak można [...], próbując umknąć przed najbardziej podstępnym wrogiem pisarza, którym sa wątpiwości.
U mnie sytuacja wygląda podobnie, z tym, że pisarką jako taką nie jestem, a porównywanie sie w tym wypadku do Kinga z mojej strony to szczyt bezczelności i chyba właśnie dlatego go zacytowałam.
To jest upiorny początek, który najchętniej odprawiłabym wrzeszcząc "zgiń, przepadnij, siło nieczysta!", ale jak mówiłam - póki co, nie poprawiam, a w pierwszej myśli całość miała iść w zupełni innym kierunku. Jednak przez tydzień telepała mnie kolejna perspektywa mdłego romansidła i nie wytrzymałam, chociaż poniekąd przerażało mnie i wciąż przeraża pisanie w moim ukochanym gatunku. Czuję się, jakbym go bezcześciła.
Moje opisy zawsze były fatalne. Nigdy nie zapomnę, jak parę lat temu na polskim nauczycielka kazała nam zrobić opis czajnika. Do tej pory dziwnie mnie to nawiedza i wiem, że nadal nie potrafiłabym tego zrobić.
Jakoś łatwiej mi pisać o sytuacjach, niż opiewać przyrodę oraz wystroje.
Jednak jestem zaskoczona taką opinią. Szykowałam sobie już grządkę cebuli i łopatę, żeby się zakopać albo zestaw do szydełkowania, to jedyne, na co mogłabym się przerzucić po kąpieli w błocie. Chociaż, patrząc z drugiej strony, szydełkować też nie umiem. Zawsze pozostaje opcja pisania o szydełkowaniu... Albo lepiej nie.
Dziękuję i pozdrawiam.
riel:
Dziękuję, chyba tu trochę zostanę, ale bierze mnie z tego względu dziwny przestrach, bo nigdy jeszcze nie otrzymałam tak pieknych komentarzy ani takowych nie napisałam. Może się to wydawać śmieszne, ale w sytuacji, gdy od kilku miesięcy wysłuchuję tylko "świetnie, pisz tak dalej", wypowiedź Twoja i koleżanki wyżej są dla mnie czymś wyjątkowym. Aj, miało być bez uzewnętrzniania.
Tytuł to tandeta. Kiedy już skończyłam poprawiać niektóre większe paprochy, które wcześniej mi umknęły i jakieś dziwne znaczki, które mi się porobiły po wklejeniu zamiast myslników, ślęczałam pół godziny nad tym durnym tytułem.
Oryginalny jest inny, ale pasuje tutaj jak pięść do nosa. Z kolei patrząc na ten, jest jeszcze gorszy. Oj, już wiem, że dzisiaj nie zasnę.
Znam Mary-Sue, wszystkie jej przymioty i własnie tutaj były mi potrzebne, choć o Emo Mary-Sue nie słyszałam, ciekawe... Ok, miałam być tolerancyjna, nie znęcać się nad biednymi. Ja nie jestem dobrym człowiekiem. xD
Popracuję, (w tym miejscu chciałam napisać "obiecuję", ale jakoś to nie brzmi) naprawdę i na pocieszenie dodam, że szybko te naganne cechy znikną. Wrócą później, ale już na etapie, w którym cała merysueowatość zostanie uzasadniona.
Co do Martini - masz rację, to akurat zamierzam poprawić. Moja znajomość alkoholi jest wąska i ograniczona, jaka powinna być u grzecznej dziewczynki w wieku lat szesnastu. Czytaj, jak chcesz.
Cytat: |
Cytat: | Bacząc, by jej nie zbudzić, ściągnął szpilki ze stóp dziewczyny i postawił obok wypoczynku. |
Obok MIEJSCA wypoczynku. |
Tu miałam na myśli wypoczynek w sensie sofę, kanapę, fotel. Może źle użyłam.
Cytat: |
Cytat: | Zerknęła przez ramię, dochodząc do wniosku, że znajdowała się u wcale niebiednego człowieka, który najwyraźniej nie tylko mieszkał sam, co jednoznacznie wskazywało, iż na pewno nie jest żonaty, a fakt, że zaprosił (wydawało jej się, że musiał ją zaprosić) do swojego mieszkania, raczej eliminował opcję posiadania dziewczyny bądź narzeczonej, ale także okazał się wyjątkowo dobrze wychowanym dżentelmenem, nie wykorzystując jej, kiedy była pijana |
Święci pańscy. Musiałam parę razy przeczytać, żeby zrozumieć, o co w tym chodzi. Jest późno, jestem od tygodnia ostro nie dosypiam, ale ja tu widzę z 9 orzeczeń i 2 imiesłowy. Koniecznie rozbij na CONAJMNIEJ dwa zdania, to jest zbyt zagmatwane. |
Pusty śmiech ogarnia, ale ja sama musiałam przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć. Rozbiję. A imiesłowy to mój odwieczny wróg, namiętność i równocześnie nienawiść do tego, kto je stworzył.
Błędy poprawione.
Cytat: | Tym, co zwróciło moją uwagę jest fakt, że nie masz ograniczeń w stosowaniu słów. Może to taka wycieczka osobista, ale Katarzyna Nosowska, moje guru jeśli chodzi o pisanie tekstów (i wiele innych rzeczy, ale poprzestańmy na sprawach stricte literackich) powiedziała kiedyś, że nie ma słów, których nie można użyć, nie ma słów niestosownych, nieodpowiednich, trzeba ich tylko umieć dobrze użyć (no, w każdym razie taki był sens, nie pamiętam dosłownie ). Ty tą umiejętność posiadłaś i nie boisz się tego okazywać - i chwała Ci za to. |
Nie do końca wiem, co odpowiedzieć. Pierwszy raz chyba słyszę o nieograniczeniu w stosowaniu słów (to piętno zbyt długiego obcowania z Onetem, jestem mocno niedouczona) i tym bardziej zaskoczyło mnie, że JA mogę umieć coś takiego. Zwłaszcza, że Nosowskiej zbuduję kiedyś kapliczkę, a ona, jako nieśmiertelna bogini, z wdzięczności zagra koncert na moim pogrzebie.
Ostatnim akapitem wjechałaś mi na ambicję, że się tak bezceremonialnie wyrażę i nie wiem co będzie. Oj, nie jedna, a dwie noce nieprzespane.
Pozdrawiam serdecznie,
.propagandowa.
[i życzę dobranoc, miłego, długieeeeego snu. ]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gryfica
mistrz pióra
Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z poprzedniego wcielenia
|
Wysłany: Sob 10:25, 26 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Zgadzam się z Riel co do Mary - Sue, ale nie do końca wiem, co mogło być niezrozumiałe w tym fragmencie, który przytoczyła. Wy chyba nigdy nie czytałyście opowiadań mojej siostry, ona to dopiero niezrozumiałe zdanie pisze! Nie musiałam tego czytać po trzy [ani więcej!] razy i poszło tak, jak większość opowiadania.
Co do "wypoczynku" to też zgadzam się z Riel. Mnie też to walnęło. Wypoczynek to jest czynność, a sofa może być ostatecznie miejscem wypoczynku.
Piszesz bardzo ładne opisy, co cenię sobie u "blogowych pisarzy", bp jest to rzadkością.
Nigdy nie czepiam się interpunkcji i ortografii, bo uważam, że jeśli już ktoś pisze opowiadanie, to powinien się starać o treść, a nie jakieś głupie literki. no chyba, że błędy są już bardzo rażące.
Jednym mnie rozwaliłaś i jeszcze pokopałaś. Jeśli był, że się tak wyrażę, ZALANA W TRUPA, bo z Twojego opisu tak wywnioskowałam, to po prostu jest niemożliwością nieposiadanie kaca na następny dzień. Wspomniałaś niby o tym w "aspirynie", ale to według mnie było niewystarczające. Jeśli już kogoś uchlałaś, to musisz się pogodzić z tym, że potem nie będzie "pięknie, romantycznie, cud i miód".
A! I znaczki zamiast myślników! Mniemam, że piszesz na mylogu, bo tylko tam [chyba] się ona pojawiają. Nie musisz ich poprawiać, one się wstawiają zawsze, a potem na blogu są normalne myślniki. Też mnie to wkurza, ale jeszcze nie upadłam na głowę, że poprawiać 14 [długich]rozdziałów ze względu na jakiekolwiek znaczki.
Pozdrawiam i zachęcam do wklejania następnych części.
|
|
Powrót do góry |
|
|
riel
moderatorka rozkojarzona
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: paradise city.
|
Wysłany: Sob 11:33, 26 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Popracuję, (w tym miejscu chciałam napisać "obiecuję", ale jakoś to nie brzmi) naprawdę i na pocieszenie dodam, że szybko te naganne cechy znikną. Wrócą później, ale już na etapie, w którym cała merysueowatość zostanie uzasadniona. |
Jeśli to ma uzasadnienie w fabule, to wszystko jest okej. Myślałam, że to niezamierzone, dlatego wolałam zwrócić szybko uwagę ;]
Cytat: | Tu miałam na myśli wypoczynek w sensie sofę, kanapę, fotel. Może źle użyłam. |
Może ja się nie znam, ale sofa moim zdaniem nie jest wypoczynkiem. Jest miejscem wypoczynku, meblem, służącym do wypoczywania... Wypoczynek jest rzeczownikiem odczasownikowym i jako taki nie może być użyty akurat w tym kontekście. O.
Cytat: | Nie do końca wiem, co odpowiedzieć. Pierwszy raz chyba słyszę o nieograniczeniu w stosowaniu słów (to piętno zbyt długiego obcowania z Onetem, jestem mocno niedouczona) i tym bardziej zaskoczyło mnie, że JA mogę umieć coś takiego. Zwłaszcza, że Nosowskiej zbuduję kiedyś kapliczkę, a ona, jako nieśmiertelna bogini, z wdzięczności zagra koncert na moim pogrzebie. |
To podchodzi pod to, co napisała przede mną szlachcianka - dystans autorki do pisanego tekstu. Bardzo się to ceni. A co do Nosowskiej, to nie będę mieć nic przeciwko, jeśli mi również taki koncert załatwisz
Gryfica napisał: | Jeśli był, że się tak wyrażę, ZALANA W TRUPA, bo z Twojego opisu tak wywnioskowałam, to po prostu jest niemożliwością nieposiadanie kaca na następny dzień. |
Kochana, uwierz mi, to jak najbardziej możliwe xD
Ostatnio zmieniony przez riel dnia Sob 11:34, 26 Sty 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 22:24, 26 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Gryfica:
Mary-Sue rozpryśnie się jak bańka mydlana. Miejmy nadzieję.
Wypoczynek poprawiłam, faktycznie wyszło jakoś dziwacznie. U mnie zawsze z logiką pod górkę.
A ja jakoś tych swoich opisów nie lubię.
Co do blogowych pisarzy - zawsze ubolewam nad mitem, że Onet to dno literackie.
Cytat: | Jednym mnie rozwaliłaś i jeszcze pokopałaś. |
Przepraszam, naprawdę nie chciałam. Zazwyczaj trzymam swoją agresję na wodzy. Tak mi się jakoś wymsknęło.
riel napisał: |
Gryfica napisał: |
Jeśli był, że się tak wyrażę, ZALANA W TRUPA, bo z Twojego opisu tak wywnioskowałam, to po prostu jest niemożliwością nieposiadanie kaca na następny dzień. |
Kochana, uwierz mi, to jak najbardziej możliwe xD |
Poniekąd potwierdzę to, co napisała riel - ja kilkakrotnie sama spodziewałam się okrutnego kaca, a okazywał się on tylko mniejszym lub większym bólem głowy.
Gryfica napisał: | Wspomniałaś niby o tym w "aspirynie", ale to według mnie było niewystarczające. Jeśli już kogoś uchlałaś, to musisz się pogodzić z tym, że potem nie będzie "pięknie, romantycznie, cud i miód". |
Choć masz też rację i mogłam dodać coś jeszcze.
Piszę na Onecie, którego jednocześnie się z hipokryzją wystrzegam. Jestem zbyt leniwa na pracę w trudniejszych blogach, bo chociaż jakieś tam podstawy do tego mam, to przyzwyczaiłam się, że kliknę dwa razy i ustawię szablon. Z drugiej strony, krzyczę na brata, kiedy korzysta z Onetu zamiast Google i z namaszczeniem prowadzę swoje chore monologi na blogspocie.
A krzaczki poprawiłam, bo brzydkie były.
Pozdrawiam.
riel
riel napisał: | Cytat: |
Tu miałam na myśli wypoczynek w sensie sofę, kanapę, fotel. Może źle użyłam. |
Może ja się nie znam, ale sofa moim zdaniem nie jest wypoczynkiem. Jest miejscem wypoczynku, meblem, służącym do wypoczywania... Wypoczynek jest rzeczownikiem odczasownikowym i jako taki nie może być użyty akurat w tym kontekście. O. |
Poprawione.
riel napisał: | A co do Nosowskiej, to nie będę mieć nic przeciwko, jeśli mi również taki koncert załatwisz |
Nie ma sprawy. Tylko najpierw muszę przestać wydawać wszystkie pieniądze na czekoladę i żelki, żeby wybudować tę kapliczkę. Mam już trzy złote. xD
I mam jeszcze tylko jedno pytanie. Ile powinnam odczekać z kolejną częścią, żeby nie wyjść na osobę nachalną?
Pozdrawiam serdecznie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
riel
moderatorka rozkojarzona
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: paradise city.
|
Wysłany: Nie 10:43, 27 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
propagandowa napisał: | I mam jeszcze tylko jedno pytanie. Ile powinnam odczekać z kolejną częścią, żeby nie wyjść na osobę nachalną? |
Nie wiem, wydaje mi się, że zwyczajowo tak ze 4 dni... Ale to zależy oczywiście od długości rozdziałów, jeśli są krótsze, to częściej. W sumie to nie ma jakiegoś ustalonego okresu czasu; oby nie za długo, bo się czytelnicy obrażą i przestaną czytać ;]
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gryfica
mistrz pióra
Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: z poprzedniego wcielenia
|
Wysłany: Nie 12:33, 27 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Dobra, dochodzę do wniosku, że nic nie wiem o życiu, ale nie dziwcie mi się, bo jakoś nigdy się jeszcze nie uchlałam ^^ . Mój jedyny problem to, że mogę mieć na następny dzień zakwasy, a nie kaca.
Proponuję dawać następne rozdziały np. w weekendy, bo wtedy forumowicze mają najwięcej czasu, a w o czymś dodanym w środku tygodnia mogą po prostu zapomnieć.
Jeśli chcesz to mogę Ci pomóc prowadzić bloga na mylogu. Wiem coś o tym, potrafię zrobić [według mnie] porządną grafikę, a mylog posiada naprawdę o wiele więcej możliwości niż onet. Swojego czasu przenosiłam wszystkie blogi i wiem, jaka jest różnica.
Pozdrawiam
Potwierdzam, ona robi świetne grafiki! - riel.
|
|
Powrót do góry |
|
|
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 21:50, 27 Sty 2008 Temat postu: |
|
|
Z moim tempem ślimaka, najprawdopodobniej nie będziecie chciały mnie znać.
Poczekam do weekendu. Zresztą, kapryśny Internet pewnie da nogę już we wtorek i będę się znów musiała prosić o naprawę. To jest takie żenujące...
Gryfica napisał: | Dobra, dochodzę do wniosku, że nic nie wiem o życiu, ale nie dziwcie mi się, bo jakoś nigdy się jeszcze nie uchlałam ^^ . |
Powiem Ci, że nie masz czego żałować. Chociaż to może przez różnorodność moich odczuć pomiędzy wieczorem, a ranem.
Bardzo chętnie skorzystałabym z Twojej pomocy, ale jeszcze się z tym prześpię. Osoby, które czytają moje wypociny są już chyba zmęczone ciągłymi zmianami i wydaje mi się, że po prostu je stracę, jeżeli urządzę dodatkową przeprowadzkę.
Ale dziękuję Ci bardzo. Za samą propozycję, bo utwierdziła mnie w przekonaniu o tym, jak życzliwych ludzi mogę spotkać na tym forum. Rejestrowałam się tu i tam, ale nigdzie nie było tak sympatycznie. Gratuluję.
[A grafika, istotnie, świetna!]
Pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Nie 21:52, 27 Sty 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 15:11, 01 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Część numer dwa. Troszeczkę zmieniona, by uniknąć wkradającego się patosu. A trzecią będę musiała chyba napisać od nowa. <ściana>
-2-
Schizofrenia?
Zamknij oczy, a ją zobaczysz.
Zatrzasnęła drzwiczki samochodu. Niby już dorosła, ale lubiła czasami zachowywać się jak rozkapryszona nastolatka. Właściwie, jeszcze niedawno nią była – jej dwadzieścia dwa lata pozwalały na kapryśność i sporadyczne przejawy nieodpowiedzialności, a jednocześnie udostępniały wszystkie walory dorosłego życia. No, może poza kandydaturą w wyborach, jednak ten aspekt raczej nie należał do aspiracji Susannah. Posiadała zdecydowanie śladowe informacje o polityce, zdarzało się jej czytać dzienniki, choć częściej ze względu na rubryki zawierające komiksy, niż pragnienie wiedzy.
Całą drogę do jej domu milczała; gorycz upokorzenia wciąż pulsowała, niczym policzek, w który wymierzono ostry cios. Wciąż godziła się z myślą, że ktokolwiek był zdolny potraktować ją w ten sposób. Jak to możliwe, przecież nazywa się Susannah Haggman, jej ojciec jest uważanym biznesmenem, a ona sama zazwyczaj odbierała podobne honory. Tymczasem jakiś arogant zarzuca jej egocentryzm oraz, jak to niewybrednie ujął, strojenie fochów! Jej! Dwukrotnie nie zdołała się powstrzymać i fuknęła, marszcząc brwi, co wywoływało cień rozbawienia na twarzy Aidena. Miał jeszcze czelność się z niej naśmiewać!
Niemrawo podziękowała mu za odwiezienie i dumnie uniosła głowę, wychodząc z samochodu, wskutek czego uderzyła się w nią podczas opuszczania auta. Aiden musiał aż zakryć usta, by nie parsknąć śmiechem.
Zagryzła wargę. Cała ta ostentacyjność tylko ją ośmieszyła. Zastanowiła się chwilę i ponownie otworzyła drzwi, nim mężczyzna zdążył odjechać. Ostrożnie schyliła się, by zajrzeć do wnętrza pojazdu i napotkawszy jego zdziwione spojrzenie, zaproponowała, delikatnie się rumieniąc:
- Masz może ochotę na kawę? - ukryła zdenerwowanie pod maską uprzejmego uśmiechu. Całe życie musiała udawać, więc przychodziło jej to niemal bez wysiłku. Tak, Susannah miała wiele lat, by nauczyć się od ojca, że nawet najgorsze brudy pierze się wyłącznie w domu, a na wszystko można znaleźć przykrywkę i co najważniejsze, prawdziwych uczuć trzeba strzec silniej, niż czegokolwiek innego, bo najłatwiej je wykorzystać.
Przystał na jej propozycję z nieukrywanym zadowoleniem. Susannah doskonale widziała symbole dolara, jarzące się w oczach Aidena, jak u postaci z kreskówki na widok walizki z pieniędzmi.
Czeka cię niemiła niespodzianka, pomyślała.
Dopiero teraz zorientował się, że coś jest nie w porządku. Susannah stanęła przed drzwiami do wiekowej kamienicy i uśmiechnęła się zachęcająco, otwierając je. Wchodząc po licznych stromych stopniach na najwyższe piętro, mężczyzna uświadomił sobie, iż mało prawdopodobnym jest, by spotkał tu pracodawcę, więcej, najwyraźniej będzie zmuszony spędzić czas z osobą o dość nieprzyjemnym charakterze.
U szczytu schodów znajdowało się tylko jedno wejście oznaczone numerem siedem. Drzwi były stare, nieco podniszczone. Susannah wyjęła gruby pęk mosiężnych kluczy z kieszeni płaszcza i zaczęła otwierać kolejno każdy z pięciu zamków. Aiden przyglądał się wszystkiemu oszołomiony i zdezorientowany; spodziewał się eleganckiego domu z dużą ilością okien, być może kilkoma szklanymi ścianami, ostatecznie ekskluzywnego apartamentu, a tymczasem znalazł się w mieszkaniu dalekim od standardów jego własnego.
Zewsząd nozdrza atakowała pociągająca woń kwiatów oraz nowego papieru, charakterystyczna dla książki dopiero co kupionej w księgarni. Uwielbiał ten zapach, kojarzył mu się z czymś świeżym. Kiedy miał jeszcze na to czas, przychodził do sklepu na rogu i po prostu wąchał poszczególne tomy, ostatecznie wybierając jeden, o najsilniejszej woni. Uśmiechnął się do siebie, wspominając uprzejmą starszą panią, która pracowała w tamtej księgarni.
Tym razem to Susannah się zaśmiała – po nim spodziewała się czegoś innego, niż zapach skojarzony ze wspomnieniami z dzieciństwa oraz perfumami byłej kobiety. Cóż, najwyraźniej nie był aż tak intrygujący, jak to się jej na początku wydawało.
Mieszkanie miało zaledwie dwa niewielkie pokoje. Zaprowadziła go, jak sądził, do większego z nich i wskazała jedno z misternie wyrzeźbionych krzeseł przy równie interesującym stole. Dyskretnie przejechał dłonią po powierzchni blatu i uniósł brwi. Drewno zdawało się miękko uginać pod jego palcami.
Susannah zajęła miejsce naprzeciw Aidena, przyglądając mu się z uwagą.
- Z mlekiem czy bez? - zapytała, jednocześnie wyrywając mężczyznę ze skupienia nad konsystencją stojącego przed nim mebla.
- Bez – odparł z namysłem, po chwili otwierając usta ze zdziwieniem, kiedy tuż przed jego nosem pojawiła się parująca filiżanka kawy. Zmierzył wzrokiem Susannah, która jak gdyby nigdy nic, wsypywała półtorej łyżeczki cukru do swojej filiżanki. Dostrzegł w niej niepokojącą zmianę, emanowało z niej coś dziwnego. Dotychczas jej gesty wydawały się wyćwiczone, sztuczne. Niespodziewanie nabrała naturalności i tajemniczej aury. Przyciągała go, a jednocześnie napawała lękiem – nabrał irracjonalnego wrażenia, że rozmawia z zupełnie inną osobą.
- Nie wiedziałem, że jesteś... - zawahał się, niewiedząc, czy stosownym byłoby użycie słowa...
- ...czarownicą? - tym razem nie ukryła kpiny w głosie. Popatrzył w imponujące zielenią oczy. Istotnie, magnetyczne.
- Twój ojciec nie może być magiczny – Aiden wyraził swoją wątpliwość.
- I nie jest. Moja mama była– odpowiedziała, mieszając gorący napój łyżeczką.
- Była? - Nie ukrył lekkiego drżenia w głosie. Nie chciał poruszyć takiego tematu, w obliczu śmierci krępował się, niczym ciasno owinięty prześcieradłem.
- Nie żyje, odkąd skończyłam siedem lat – wypiła łyk kawy. O dziwo, nie dostrzegł w niej oznak bezdennej rozpaczy. Być może miała dość czasu, by się z tym oswoić.
- A twój ojciec? - Zadał niejasne pytanie. - Wie o tym, kim jesteś?
Zmierzyła go wzrokiem, w obliczu którego poczuł się, jakby machała mu odpowiedzią przed nosem, przerzucając ją z ręki do ręki.
- Może kiedyś się czegoś domyślał, ale nie, ta wiedza jest mu zbędna, a mnie może zagrozić – powiedziała, nagle zatrzymując wzrok na filiżance mężczyzny. - Pij, bo wystygnie – upomniała go, po czym na stoliku zmaterializował się talerz ciastek.
Nieświadomie poprawił materiał koszuli, dokładnie rozpatrując jej słowa. Miał niejasne podejrzenia, ale ich potwierdzenie wymagało zadania nietaktownych pytań, a to był ostatni sposób, który byłby skłonny wybrać w celu dotarcia do prawdy. Sam mógł ją bezboleśnie odszukać. Zmienił tor myśli, ukradkiem rozglądając się po małym, zagraconym pokoiku.
Zapadła cisza, przerywana jedynie brzękiem naczyń. Susannah widziała, że Aiden zamierza zapytać o coś, co sam uważa za nieodpowiednie. Bawiło ją to, zdecydowanie.
- Słuchaj... Czy to prawda, że – westchnął głośno, raz jeszcze zastanawiając się nad swoimi słowami – istnieją inne światy?
Susannah przechyliła głowę, zastanawiając się, czy odpowiedzieć. Znów miała ten komfort, że posiadała wiedzę, a ktoś o nią prosił. Ostatnio rzadziej odwiedzała Josha Haggmana, który zazwyczaj pragnął pomocy w interesach, wychwalał jej talent i “smykałkę do biznesu”, a ona cicho śmiała się z tych słów, pomagając sobie magią, by wyłudzić od ojca pieniądze. Nie liczyła na to, iż ktokolwiek inny zaspokoi lukę w miejscu na satysfakcję przed nim, jednak Aiden miło ją zaskoczył. Uderzyła palcami o blat, a srebrna łyżeczka oparta o podstawek wydała z siebie metaliczny jęk.
- A co ci to da, jeżeli powiem ci, że są? Co, jeśli powiem ci, że je widziałam? I jeżeli zapłaciłbyś odpowiednią kwotę, mogę ci je pokazać? - jej słowa spowodowały, że poczuł suchość w gardle i coś, jakby lód w uszach.
Ściany zaczęły szeptać.
- N-nie wiem – wymamrotał po chwili, bardziej do siebie, niż do niej. Uśmiechnęła się z tryumfem. Właśnie tak chciała się poczuć. Lepsza.
- Myślę, że powinieneś już iść, ale zastanów się nad tym. Masz mój numer telefonu w kieszeni – wstała, by odprowadzić go do drzwi. Zamknęły się za nim, nie pozwalając powiedzieć choćby Do widzenia. Dopiero teraz dostrzegł, że klamka jest otwartą paszczą węża. Rozpoznał zygzaki na jego ciele. Żmija.
*
Czarny kot otarł się o nogi swojej pani, z zaangażowaniem czytającej wyświechtaną książkę. Od niechcenia zerknęła na zegarek; zostało jej pięć minut. Odłożyła tomiszcze na bok, rozglądając się za butelką sherry, którą jeszcze rano widziała w kuchni.
Popatrzyła po pomieszczeniu. Od dawna nie sprzątała, choć zajęłoby jej to nie więcej, niż pięć minut. Po ostatnim wybuchu całe ściany i sufit pokryte były sadzą i zielonkawym połyskiem. Susannah nie należała do entuzjastów przyrządzania wywarów, zbyt często w swoim roztargnieniu myliła składniki.
Otworzyła lodówkę, znajdując w niej jedynie jogurt, który już dawno przekroczył datę ważności, o czym świadczył nieprzyjemny zapach unoszący się z niedomkniętego opakowania.
Zagryzła wargę, gorączkowo poszukując wzrokiem upragnionej sherry. Wróciła na korytarz przechodząc obok zawsze zamkniętych drzwi mniejszego pokoju. Przez chwilę rozważała szukanie niesfornego trunku także i tam, ale odrzuciła ów pomysł, dobrze wiedząc, gdzie uciekinier mógł się schować.
Weszła do łazienki, od razu kierując wzrok na wnękę obok pralki, skąd dochodziły ciche pomrukiwania. Schyliła się i odnalazła zgubę, w najlepsze bawiącą się jej kosztem.
- Tu cię mam! - syknęła, lecz zanim zdążyła zacisnąć palce na szyjce butelki, już jej tam nie było. Rzuciła się w pogoń za złośliwym przedmiotem, który toczył się z niesamowitą zwinnością na drugi koniec mieszkania. W końcu osaczyła butelkę w rogu i tryumfującym gestem ją odkorkowała, by za chwilę już nieruchomy przedmiot postawić na stoliku.
Już czas, stwierdziła i ruszyła otworzyć drzwi. Czekała.
- Witaj, Susannah! - młoda kobieta przywitała się entuzjastycznie, przekraczając próg. - Piękną masz tę klamkę, tyle razy już ją widziałam i wciąż nie mogę wyjść z podziwu.
- Dobrze cię widzieć – odparła Susannah ze śladami wysiłku w głosie.
- Nie mów, że znów goniłaś sherry! - Moly zaśmiała się, widząc zdenerwowaną minę przyjaciółki.
- No, to opowiadaj! - nakazała Moly, gdy siedziały już przy stole i popijały trunek, którego złapanie kosztowało Susannah tyle pracy.
- Widziałaś go, jest przystojny – odparła wymijająco.
- To wiem, co z...
- Intrygujący. Co prawda, już się bałam, że się mylę, kiedy zapachy okazały się banalne, ale później podreperował swoją reputację. Dostanę to, czego chcę.
- Kiedyś cię to zgubi, jak twoją matkę – Moly pokręciła głową z dezaprobatą. - Masz słabość do śmiertelników, jak ona.
- Kiedy oni są tacy słodcy – Susannah roześmiała się, na pozór szczerze, ale to nie zmyliło jej przyjaciółki, była dużo starsza od młodej czarownicy i doskonale wyczuwała fałsz jej gestów.
- Poza tym, nie jestem tak głupia jak ona – dodała, tym razem już poważnie, i wypiła do końca swoją sherry, bez słowa sięgając po butelkę, by dolać sobie napoju.
Gotowe? Start! Rzucamy pomidory! Ał! Pomidory mówiłam, nie dynie!
Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Wto 15:02, 18 Mar 2008, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
riel
moderatorka rozkojarzona
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: paradise city.
|
Wysłany: Pią 19:24, 22 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
(Masz dziwne tytuły rozdziałów ^^)
Cytat: | (...)aczkolwiek ten aspekt raczej nie należał do aspiracji Susannah. |
Powiesz, że się czepiam. Rozbawiło mnie za pierwszym czytaniem to zdanie, a właściwie ta jego część. Chodzi mi o nagromadzenie takich 'wyniosłych' słów - aczkolwiek, aspekt, aspiracje... Wiem, wiem co one znaczą (xD), ale... nie wiem, tak trochę sztucznie mi to zabrzmiało. Ale to ja.
Masz plusa za symbole dolara w oczach Aidena, strrasznie mi się to spodobało.
Cytat: | - Z mlekiem, czy bez? - zapytała, jednocześnie wyrywając mężczyznę ze skupienia nad konsystencją stojącego przed nim mebla. |
Przecinek przed 'czy' jest zbędny. Poza tym... konsystencją? Że co proszę? Konsystencja to... stan skupienia, coś takiego. Jesteś pewna, że o to Ci chodziło? Nie wiem, mebel był płynny, gazowy, galaretowaty, że tak się skupiał nad jego konsystencją?
Cytat: | Zmierzyła go z wyrazem twarzy, w obliczu którego poczuł się, jakby machała mu odpowiedzią przed nosem, przerzucając ją z ręki do ręki. |
Zmierzyła go WZROKIEM.
Cytat: | Zamknęły się za nim, nie pozwalając powiedzieć choćby Dowidzenia. |
Do widzenia (oddzielnie).
Wkraczasz w klimaty, które zdecydowanie są moimi klimatami. Podoba mi się to, co dzieje się z bohaterami - faktycznie, wyszłaś z tego marysueizmu. Szkoda, że rozdział dość krótki, ja czekam na więcej, bo udało Ci się mnie zainteresować i ogólnie jestem na tak ;]
|
|
Powrót do góry |
|
|
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 22:48, 22 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
(Ja w ogóle jestem dziwna. I demoniczna, jak się dzisiaj dowiedziałam.)
To zdanie jest faktycznie... jakieś, o takie. Nie zauważyłam. Kiedy szybko się czyta, umykają tego typu błędy. W dodatku te wszystkie słowa zaczynają się na "a".
riel napisał: | Cytat: |
- Z mlekiem, czy bez? - zapytała, jednocześnie wyrywając mężczyznę ze skupienia nad konsystencją stojącego przed nim mebla. |
Przecinek przed 'czy' jest zbędny. Poza tym... konsystencją? Że co proszę? Konsystencja to... stan skupienia, coś takiego. Jesteś pewna, że o to Ci chodziło? Nie wiem, mebel był płynny, gazowy, galaretowaty, że tak się skupiał nad jego konsystencją? |
Cytat: | Dyskretnie przejechał dłonią po powierzchni blatu i uniósł brwi. Drewno zdawało się miękko uginać pod jego palcami. |
To było nawiązanie. Może dość pokraczne i dlatego brzmi tak niedorzecznie. Masz rację, do poprawki.
Aaaa! *chwyta się za głowę* T... T-to jest ortograf? Oj. Kiepściutko ze mną. Ale głupi OpenOffice nie podkreślił, jego wina. ^^
Nowy rozdział napisany od nowa w wersji (mam nadzieję) lepszej już czeka, tylko nie chciałam go publikować pod poprzednim.
Się cieszę, że przypadło do gustu.
I widzisz, nawet nie muszę Cię zabijać. [miło się rozmawiało]
Pozdrawiam.
Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Pią 22:51, 22 Lut 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
riel
moderatorka rozkojarzona
Dołączył: 21 Mar 2006
Posty: 851
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: paradise city.
|
Wysłany: Pią 22:55, 22 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Cytat: | To było nawiązanie. Może dość pokraczne i dlatego brzmi tak niedorzecznie. Masz rację, do poprawki. |
Aaa, przepraszam najmocniej, faktycznie, nie zauważyłam tego. Mój błąd, słowo 'konsystencja' było jak najbardziej na miejscu. Tak to jest, jak się czyta po nocach ^^
Cytat: | Aaaa! *chwyta się za głowę* T... T-to jest ortograf? Oj. Kiepściutko ze mną. Ale głupi OpenOffice nie podkreślił, jego wina. ^^ |
Ciii, między nami to ja też się musiałam Oprah pytać, bo nie miałam pewności
Wrzucaj wrzucaj, jestem ciekawa dalszego rozwoju sytuacji ;]
|
|
Powrót do góry |
|
|
.propagandowa
natchniony pisarz
Dołączył: 25 Sty 2008
Posty: 158
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 23:07, 22 Lut 2008 Temat postu: |
|
|
Większość tego odcinka to flash back, ale nie lubię dużej ilości tekstu w kursywie, jednak łatwo się połapać.
Zresztą, ja "mam swoich pięć punktów iq, gdzie mi tam do Waszych dwudziestu dwóch"?
(Oczywiście z dziwnym tytułem. Ja je po prostu lubię. ^^)
3. Spłonąć z dumy.
Honor jest mordercą.
Drzwi kliniki zamknęły się za nimi z plaskiem, a szyba odgrodziła ją od niepokoju. Zawsze wychodziła z tego budynku pełna nowych, nieprzyjemnych uczuć, bo właściwie nigdy nie powiedziano jej tu nic dobrego. Od lat odkrywała w sobie różne pokłady strachu, niepewności, irytacji i bezgranicznego poczucia niesprawiedliwości, które aż nazbyt często mieszały się ze sobą i powodowały całkowity zamęt, zazwyczaj znajdujący ujście we łzach.
Tym razem jednak uśmiechała się łagodnie. Ogarnęło ją poczucie wewnętrznego spokoju, które rozeszło się miękką fala po całym ciele, rozluźniając je. Spojrzała na ojca z nieodgadnionym ciepłem w oczach, chcąc mu przekazać, że już się nie boi. Próbowała ukoić w ten sposób przerażenie emanujące z jego osoby. On nie rozumiał.
Tego dnia lekarz nie powiedział jej nic, czego od dawna by się nie domyślała. I choć broniła się przed tym ze wszystkich sił, doskonale zdawała sobie sprawę, że ta chwila kiedyś nadejdzie. Czekała na ów moment, jak na fragment z jakiegoś taniego romansidła z kiepską obsadą aktorską i naiwnymi dialogami. Nie usłyszała banalnego nic nie da się zrobić, zastąpiły je fachowe wyjaśnienia. Co prawda, doktor Collins nie znał przyczyn nagłego pogorszenia się stanu zdrowia Susannah, ale ona wiedziała, że ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt wiele piła. Dwanaście lat walki z białaczką miało zakończyć się już za pół roku, a jej pozostawało tylko czekać.
Wsiedli do samochodu bez słowa. Białe linie autostrady przesuwały się szybko i dziewczyna zaśmiała się na wspomnienie, że jako dziecko usiłowała je policzyć. Obok obojętności, narastało w niej coś innego, coś, jak odległy o wiele mil, zamglony głos, wołający “ty nie umrzesz, idiotko!”. Stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu droga stanęła za kurtyną czerni i straciła świadomość.
Delikatny uśmiech zamienił się w lodowate zdecydowanie.
Josh Haggman zatrzymał się pod kamienicą Susannah.
- Suzie... - zaczął z troską. Rzadko pozwalał sobie na takie rozrzewnienie. - Może chcesz, żeby ci pomóc, nie wiem, pobyć z tobą?
TAK! Nie... To nie ma sensu, wejdzie tam i co ona mu pokaże? Sterty starych ksiąg? Półkę zapełnioną truciznami? A może razem rzucą kilka zaklęć? Nie bądź śmieszna.
- Nie, dam sobie radę. Chciałabym teraz pobyć chwilę sama. - Zbyła go najdelikatniej, jak potrafiła.
- Pa, tato – powiedziała, wysiadając z samochodu. Czekała na odpowiedź, ale ojciec milczał, wpatrzony tępo przed siebie.
Pa, córeczko rozmyło się w huku trzaskających drzwi.
*
Siedziała na podłodze i bawiła się małym, zdobionym pudełeczkiem. To przerzucała je z ręki do ręki, to znów delikatnie przesuwała opuszkami palców po złotym zamku zabezpieczonym zaklęciem, leciutko się uśmiechając.
Wstała i odstawiła szkatułkę na półkę, tuż obok pięciu innych. Podniosła jedną z nich i z uwagą przyglądała się złamanej pieczęci. Odpędzając od siebie nieprzyjemne wspomnienia, odłożyła ją na miejsce, w zamian wysuwając szufladę, w której spoczywała masywna księga z okładką w barwie krwistej czerwieni.
Jakby od niechcenia uniosła ją siłą woli i z łoskotem opuściła na stolik. Usiadła przy nim, za pomocą świadomości otwierając tomiszcze na czterysta pięćdziesiątej stronie. Przebiegła wzrokiem tekst ręcznie pisany piórem i zawiesiła spojrzenie na fragmencie, który studiowała już dziesiątki razy. Nie wiedziała, dlaczego to robi; może chciała sobie raz po raz uświadamiać wagę i piętno swojego błędu, może próbowała w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać się niewiedzą albo chociażby powtarzać tę informację tak często, by nigdy nie zapomnieć. Nie lubiła dwa razy potykać się o ten sam krawężnik.
Susannah czuła się zmęczona. Nie spała od tygodnia, ale równie dobrze mógłby to być i miesiąc. Domenę jej rasy stanowiła bezsenność, zwłaszcza, gdy w grę wchodziło stosowanie czarnej magii. Ale nie w tym miejscu poszukiwała przyczyn swojego znużenia. Coraz częściej nawiedzały ją obrazy wspomnień, słyszała wołania przyjaciół, potrzebowali jej. A ona nie mogła nic zrobić z Suze na karku, zwłaszcza biorąc pod uwagę urojoną białaczkę i widmo zbliżającej się śmierci.
*
W bursie zaczęła się impreza. Susannah nie zamierzała na nią pójść, choć ferie wiosenne cieszyły ją tak samo, jak jej śmiertelnych kolegów. Myślała już tylko o tym, że nareszcie będzie mogła na chwilę odsapnąć i zająć się tym, co naprawdę ją interesuje, zamiast ślęczeć nad biologią, która, prawdę powiedziawszy, niewiele ją obchodziła. Wracała do domu, by móc świętować swoje siedemnaste urodziny w zaciszu piwnicy oraz sterty starych książek. Z zadowoleniem myślała o trzech wykradzionych z czeluści biblioteki szkolnej tomach, które dźwigała na dnie torby z ubraniami. Dwie z nich napisane zostały po elficku i zachodziła w głowę, skąd wzięły się w majątku pilnowanym przez starą panią Kidby. Kobieta prawdopodobnie nie miała pojęcia, że trzyma tak cenne księgi na zakurzonych półkach, a jeśli nawet o nich wiedziała, to pewnie wzięła je za podręczniki do chińskiego, bo właśnie obok takowych zostały ułożone.
Susannah pomyślała, że w szkole może znaleźć więcej magicznych przedmiotów. Budynek liczył sobie już ponad trzysta lat, a do niektórych pomieszczeń nie zaglądano pewnie od półwiecza. W końcu dawniej magiczni i ludzie uczyli się razem. Dopiero w poprzednim stuleciu ludzie zatrzęśli się ze strachu, oddzielili swoje dzieci od młodych czarodziejów i rozpoczęli nagonkę na ich rodziców. Zapomnieli, że to dzięki magii osiągnęli obecny poziom techniczny. Śmiertelnicy z Kertis nie dorastali do Ziemianom i kiedy ich bracia w innym świecie sami dokonywali odkryć, tutejsi mieszkańcy bazowali na wiedzy czarodziejów. Susannah często rozważała, dlaczego się tak dzieje i ostatecznie doszła do wniosku, że na Ziemi magiczni właściwie nie egzystują, więc energię z atmosfery musieli pochłonąć ludzie.
Tym razem nie zawracała sobie głowy konfliktami pomiędzy jej rasą, a ludźmi. Zastanawiała się, co też jej poprzednicy mogli ukryć w pozornie niedostępnych zakamarkach i zaraz po powrocie chciała to sprawdzić. Już cieszyła się na myśl, jakiej wiedzy jej to dostarczy, gdy własne myśli zagłuszył jej huk pociągu, wtaczającego się na stację. Stanął z donośnym piskiem, który stłoczył ludzi przy wejściach. Susannah popatrzyła z niechęcią na sporawy tłumek. Za każdym razem po rozpoczęciu którejkolwiek ze szkolnych przerw, peron pękał w szwach – akurat ten jeden pociąg dojeżdżał do rodzinnych miast większości uczniów.
Podeszła do kolejki ciągnącej się od drzwi przedostatniego wagonu. Rozpoznała młodszą o rok dziewczynę trenującą boks, która męczyła się z ogromną walizką. Próby przeciśnięcia jej przez wąskie przejście raz za razem okazywały się bezskuteczne. Poirytowana Susannah cicho rzuciła zaklęcie, które spowodowało, że z wnętrza pociągu buchnął potężny strumień powietrza. Bokserka z olbrzymią torbą nad głową straciła równowagę i runęła na ściśniętych wokół niej uczniów. Połowa rozprysnęła się na ziemi niczym domino, cała reszta, której udało się uniknąć upadku, odeszła kilka kroków na bok. Susannah wykorzystała sytuacje i zgrabnie przeskoczyła nad plątaniną ciał. Niezważając na pojękiwania, wskoczyła na schodki prowadzące do wnętrza pociągu.
Zadowolona z siebie przeciskała się wąskim korytarzem w celu znalezienia wolnego przedziału. Jej bagaż, choć z pewnością lżejszy od walizy bokserki, również jej ciążył, a jako osoba nieco filigranowych rozmiarów nie zamierzała ręcznie wpychać go na półkę.
W końcu z satysfakcją rozsunęła drzwi i rzuciła torbę na siedzenie, odczuwając wyraźną ulgę, kiedy pozbyła się ciężaru. Bacząc, by nikt jej nie zauważył, uniosła ją siłą woli i lekko opuściła na przeznaczone do tego miejsce.
Pociąg ruszył, a ona usadowiła się przy oknie. Z niespecjalną radością myślała o kolejnych trzech godzinach drogi, ale pocieszała się, że może je spożytkować. Czuła przechodzące ją dreszcze przyjemnej ekscytacji na wspomnienie wykradzionych ksiąg.
Kiedy przez kolejne pół godziny nikt oprócz niej nie pojawił się w przedziale, upewniła się, że bezpiecznie może pogrążyć się w lekturze. Wtedy kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie.
Gdzieś, tuz obok niej huknęło i wagon zatrząsł się niepokojąco. Wychyliła głowę przez okno, ale tory nie wyglądały na uszkodzone, a pociąg dalej sunął po torach. Gdy odwróciła się, by z powrotem zająć swoje miejsce, jej oczom ukazał się dziwny mężczyzna w stroju Harleyowca. Od wysokich, ciężkich butów, przez spodnie aż po długi płaszcz, cały ubrany był w skórę. Półdługie kasztanowe włosy wyglądały na lekko przetłuszczone i pasmami opadały mu na czoło, częściowo zasłaniając twarz. Susannah gorączkowo rozmyślała nad tym, co zamierza zrobić, gdy pojazdem po raz kolejny zatelepało i rozległ się ogłuszający pisk. Na nieznajomego podziałał jak gwizdek, oznajmujący start biegu. Rzucił się w stronę Susannah i chwycił jej nadgarstek w jedną rękę, drugą zgarniając bagaż dziewczyny. Zaskoczona czarownica wydała z siebie okrzyk przerażenia i szarpnęła ręką, oczywiście bezskutecznie. Gwałtownie pociągnął dziewczynę na korytarz. Gdy wybiegła za nim, z trudem unikając upadku, dostrzegła miecz przewieszony przez jego plecy.
- Czego ode mnie chcesz? - krzyknęła, a on w odpowiedzi szarpnął ją za ramię tak mocno, że miała wrażenie, iż za moment je wyrwie.
- Głupia! Ściągnęłaś ich! - Wskazał na trzy czarne, zakapturzone postaci, które wykonywały specyficzny, pełznący ruch w stronę Susannah i nieznajomego. Pierwsza z nich miała czerwone, szparkowate oczy, a kiedy spostrzegła dziewczynę, cisnęła szkarłatną błyskawicą. Mężczyzna pchnął ją na bok i uchronił tym samym od ciosu.
- Ja postaram się ich chwilowo zatrzymać, a ty biegnij na koniec pociągu i otwórz przejście międzywymiarowe. Umiesz to zrobić? - wrzasnął, popychając Susannah do przodu i blokując jedno z przeklętych zaklęć.
Nie odpowiedziała, tylko ruszyła przed siebie, czując pieczenie zbierającej się pod powiekami energii. Z rozpędu wpadła na drzwi do ostatniego wagonu. Pchnęła je, nie odwracając się za siebie.
- Krijath lijes orth as eyil! - krzyknęła, wypatrując nieznajomego. Złota framuga zamigotała na ścianie pociągu, gdy mężczyzna wpadł na korytarz wraz z wywarzonymi drzwiami.
- Właź tam i zamknij za sobą portal – wybełkotał półprzytomnie. Twarz zalewała mu krew, ale nieustannie rzucał zaklęcia obronne. Wszędzie błyskały czerwone iskry, odbijały się od sufitu i ścian, wypadały przez okno. Susannah w przypływie odwagi zignorowała polecenie i podbiegła do leżącego obrońcy. Próbował coś powiedzieć, ale jedna z klątw odbiła się od szyby i ugodziła go w brzuch. Nie zemdlał, ale straciła z nim jakikolwiek kontakt. Upiory były coraz bliżej, ale bała się spojrzeć w ich stronę. Cieszyła się tylko, że w świetle dziennym niewiele różnią się od kretów i używają magii na oślep. Zacisnęła obie dłonie na ramieniu nieznajomego i z całą siłą mozolnie pociągnęła go ku złocącym się drzwiom. Strach zawładnął ciałem Susannah, a piekielne czary mijały ją zaledwie o centymetry. Uwiesiła się na migoczącej klamce, otworzyła portal i kopnęła magiczne drzwi. Już po wepchnięciu obrońcy do środka, poczuła mrożące zimno, które natychmiast rozeszło się z pleców po całym ciele. Zdezorientowana, runęła w ciemność jawiącą się w innym świecie.
Upadła na piasek. Czuła, że krwawią wszystkie jej komórki, a żwir wbija się w powstałe urazy i jeszcze bardziej potęguje cierpienie. Przypomniała sobie, że cienie mogą za nią wpełznąć i przewróciła się na plecy. Czarne płaszcze znajdowały się tuż nad nią, widziała je zniekształcone jak przez szklankę wody. By nie nabrały wyraźniejszych kształtów, resztką energii zamknęła portal. Dyszała ciężko. W panoszącym się mroku słychać było tylko urywany oddech Susannah. Odszukała nieznajomego tuż obok siebie. Leżał nieruchomo, ale przezornie odsunęła się najdalej, jak mogła. Znajdowali się na jakiejś drodze. Nie odpowiadała jej ta okolica, w pośpiechu nie sprecyzowała, dokąd chce się udać i miała dziwne przeświadczenie, że to nie jest jej świat. Postanowiła jednak odpowiednio się przygotować, zanim mężczyzna się ocknie – nie miała pojęcia, co zamierzał. Nie ufała mu, mimo iż ją uratował.
Nawiedziły ją fale mdłości, ale zignorowała je. Powoli, słaniając się na kolanach, rysowała pulsującą dłonią krąg na piasku. Gdy do końca brakowało jej niecałych dwudziestu centymetrów, trafiła ją strzała. Odwróciła się, plując krwią. Zacisnęła palce na drzewcu strzały i z krótkim, urwanym krzykiem ją wyciągnęła. Błoto mlasnęło tuż po tym, jak cisnęła urokiem w łucznika.
Chybiła, ale tego nie zdołała się już dowiedzieć.
Ostatnio zmieniony przez .propagandowa dnia Nie 18:15, 02 Mar 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|