Nahasz Karooa
pisarz - amator
Dołączył: 19 Lip 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/3 Skąd: ze Skrzydeł i Kłów
|
Wysłany: Czw 13:12, 20 Lip 2006 Temat postu: Uciekinier (całość) |
|
|
Wyśnione opowiadanie pisane spontanicznie i na ciepło. Sny mają to do siebie, że odczuwa się je bardzo mocno i realistycznie, więc to, co udało mi się przelać w słowa jest tylko jakąś częścią emocji, które sen soba reprezentował.
Poza tym to mój forumowy debiut, bo do tej pory praktykowałam wyłącznie twórczość blogową. I, o ironio, pierwszy w ogóle tekst niepotterowski ani fanfikowy, który publikuję.
W związku z tym liczę na konstruktywne komentarze.
Gatunek: miniaturka oderwana z krótką retrospekcją.
Edit: Poprzedni tytuł to Co najcenniejsze. Zmieniłam, by był bardziej adekwatny do treści.
Uciekinier
Biegł. Biegł, jak jeszcze nigdy w życiu. Uchylonymi ustami chwytał łapczywie powietrze, dusząc się, dławiąc suchym bólem w krtani. Dreszcze zmęczenia wstrząsały jego ciałem, nie pozwalały przyspieszyć, pozbawiając nadziei. Strach gwałtownie chwytał za gardło, ranił dotkliwie, nieomal osadzając w miejscu, kiedy wokół panowała tylko cisza i głuche pulsowanie krwi w skroniach.
Szybciej.
Wolność wyciekała przez zaciśnięte, żałośnie spocone dłonie, śmiała się, złośliwie pokazując tylko to, co wcześniej nie miało znaczenia. Wąskie, brudne uliczki, tak kochane teraz, gdy upływający czas wolności zasnuwał je jak mgła, przez którą on nie miał siły się przebić, hamując, odsłaniając na krótką chwilę… Psa. Stragan z pomarańczami. Kolorowe ubrania rozwieszone miedzy murami kamienic. Gołębia machającego energicznie skrzydłami. Pijaka na zrujnowanych schodach. Zielono niebieską piłkę toczącą się pod koła policyjnego samochodu.
Psiakrew.
Bolesne spotkanie z szarym chodnikiem. Zerwał się, unikając chciwie wyciągniętych rąk. Teraz rozdarty rękaw spływał krwią, ale on biegł dalej. Spierzchniętymi ustami ostatni raz wyłapując wibracje powietrza nagle wprawionego w ruch. Roztrącał ludzi stojących mu na drodze, tym razem nie mówiąc przepraszam. Ścigany okrzykami, które uświadamiały nieuchronne.
Więzienie. Skują. Piekło. Zabiją.
Koniec gry.
Zakręt. Przystanął za rogiem, opierając głowę o zimną, kamienna ścianę. Przygotowywał się na to, co będzie. Zamkną. Zwiążą. Odraza. Pogarda. Uśmiechy. Tryumf.
Nie chciał.
Wyszarpnął z kieszeni sfatygowany kawałek kartki. Ostatni bilet do wolności. Zza budynku wypadł człowiek w niebieskim uniformie i odskoczył zaskoczony.
Teatr. Szkarłatne fotele, złote ornamenty. Programy rozrzucone w nieładzie. Umówiony rząd i miejsce. Z przodu, na ukos, po prawej czeka człowiek o zdecydowanie mongolskich rysach i czarnych, tłustych włosach związanych na karku. Krępy, mięsista twarz, chyba niski. Nie widzę bo przecież siedzi. Obok niego towarzyszka. Potężna, w kwiecistym kapeluszu o szerokim rondzie. Niewzruszenie patrzy na scenę, ale mężczyzna obraca lekko głowę.
- Biologia, to pana dziedzina, prawda? – pyta.
- Tak, niedawno zrobiłem doktorat.
- Czym pan się teraz zajmuje?
- Obserwuję. Ptaki.
- Ptaki?
- Tak. Wolne. Jestem ornitologiem.
- Ja prowadzę schronisko.
- Schronisko? – uśmiecham się ironicznie.
- Tak. Dla bezdomnych ptaków. Wolnych. Podam adres.
Odrywa kawałek programu i wyciągniętym zza pazuchy długopisem zapisuje kilka słów. Podaje mi. Już więcej nie rozmawiamy.
Obrócił się i uwolnił stalowe kule z magazynku Magnum, który wciąż zaciśnięty rozpaczliwie w dłoni, do tej pory dawał złudną niezależność. Naboje z brzękiem uderzają o krawężnik i odskakują w różnych kierunkach. Oddał broń jednemu z tych, którzy po niego przyszli. Wciąż ich zadziwia, taki już jego los. Osuwa się na ziemię i przytula głowę do kolana, obejmując je ramionami obronnym, niemalże dziecinnym gestem. Ostatnia chwila. Klepsydra znów się odwraca. Zaciska powieki, bezskutecznie starając się opanować łapczywy oddech i bolesne, nieregularne uderzenia serca. Nie chce tego widzieć. Słyszy jedynie niepokojący, żałobny skowyt syren.
- Jesteś otoczony i aresztowany. Wszysko, co od tej pory powiesz, może zostać wykorzystane przeciwko tobie.
***
I kiedy sześć dni później cichaczem przekracza granice klaustrofobicznego piekła, a żywa adrenalina buzuje pod cienką warstwą bladej, posiniaczonej skóry, rozumie już słowa przyjaciela z teatru.
Jest bezdomnym ptakiem. Przyjaciel dał mu schronienie.
Braci Grimm 46.
Nazywają go Serpens, szpieg nad szpiegów, a w jego żyłach płynie wolność.
Koniec.
|
|