Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Żabcia
pisarz - amator
Dołączył: 05 Kwi 2006
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 17:07, 10 Lut 2007 Temat postu: [z] Motyle malowane słońcem |
|
|
Kawałek prozy achronologicznej. Inspirowany - nie wiem czym. Może brakiem słońca? Może Ktosikiem? Samotnością W.? Trudno powiedzieć.
"Informuję prewencyjnie" - jak to Ktosik się wyraża - że bardzo to 'veerzaarowe', takie ciut wydumane i przasadzone. Ale i tak życzę miłej lektury. diruś.
Motyle malowane słońcem.
Huk fal. Szum wiatru. Splątane włosy tańczące wokół jej twarzy. Zamknęła oczy, wdychając woń morza i trawy.
Uwielbiała to uczucie. Miała wrażenie, że stojąc na skalnym urwisku, ma u stóp cały świat. Tak bardzo to lubiła może dlatego, że prawdziwy świat rzadko zwracał na nią uwagę. Do tej pory - tylko raz, kiedy miała zdecydować, z kim woli mieszkać: z ojcem czy z matką.
Grzmot wyrwał ją z zamyślenia. Granatowe chmury galopowały po niebie. Po chwili poczuła na twarzy pierwsze krople deszczu.
Ześlizgnęła się po rozgrzanych kamieniach. Kiedy dotarła do plaży, rozpadało się na dobre. Pobiegła wzdłuż brzegu, odciskając ślady stóp na mokrym piasku.
Zobaczył ją tuż przed pierwszym grzmotem. Chciał do niej podejść, ale ona całkiem niespodziewanie zniknęła, w oślepiającym świetle błyskawicy. Kiedy dostrzegł ją ponownie, biegła po plaży w kierunku lasu.
Pokiwał głową z dezaprobatą. Dziewczyny, tylko one mogą chować się przed burzą w lesie. A ta konkretna – zwłaszcza.
Im lepiej ją poznawał, tym bardziej uświadamiał sobie, że to nie jest normalna dziewczyna. I to całkiem dosłownie.
***
Ulica
- I'm like a bird, I'm only fly away...
Czyjś głos kazał mu odwrócić się w stronę pomnika. Stał na starym rynku, w kolejce do maszyny z watą cukrową. Anka siedziała na ławce z obrażoną miną. Próbował jakoś ją rozbawić, ale ona wcale nie zwracała na niego uwagi.
Wtedy usłyszał ten głos.
Dziewczyna w żółtej spódnicy i kolorowych trampkach tańczyła
wśród turystów. Wpół przymknięte oczy wzniosła ku górze, wyciągając głowę do słońca. W uszach miała słuchawki, a z jej ust płynęły dźwięki, o których można by powiedzieć wiele, poza tym, że jest to śpiew.
Nagle dziewczyna tajemniczym sposobem przedarła się przez tłum i weszła na ulicę, najwidoczniej wcale nie zdając sobie z tego sprawy. W przeciwieństwie do ludzi wokół; jeśli ktoś do tej pory na nią nie patrzył, teraz już musiał.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie: klakson, czyjś krzyk, odgłos wgniatanej blachy i alarm samochodowy.
Potem cisza.
Chwilowa, gwar za moment rozległ się znowu. Narasta coraz silniej, głośniej, bliżej; jak brzęczenie stada pszczół.
Zaczynała boleć go głowa. Kłótnia z Anką o ten koncert, hałas, żółta spódnica, żar lejący się z nieba. Za dużo tego wszystkiego.
Wyszedł z kolejki i odszedł, nawet nie spoglądając na Ankę.
Zresztą i tak nie lubił waty cukrowej.
Dach
Deszcz. Wreszcie, po całym miesiącu upałów, spadł upragniony przez wszystkich deszcz. Po tygodniu odżyły parki i miejskie skwery. Po dwóch tygodniach podniósł się poziom wody w lokalnym jeziorku. A kiedy minęło kolejne siedem dni, ludzie mieli deszczu po prostu dość.
Paweł siedział w kuchni, popijając miętową herbatę. Miała przyjść Anka, ale dopiero co wyszła od fryzjera i musiała siedzieć w domu, póki nie przestanie padać. Mówiąc szczerze, chłopak był całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw. Wolał bezczynnie obserwować dachy pobliskich domów, niż męczyć się z Anką i jej wiecznymi dąsami do wszystkich o wszystko.
Deszcz bębnił miarowo o parapet, w kuchni unosił się jego zapach wymieszany z wonią mięty. Paweł wystukiwał rytm uderzających kropli o blat stołu. Na oknie bzyczała mucha, a z radia dobiegał głos Nelly Furtado.
I'm like a bird, I only fly away...
Słońce na chwilę przebiło się przez chmury. Kilka dni temu Malwina zrobiła kolorowy witraż i powiesiła go w kuchennym oknie. Teraz promienie słońca, padające na żółte szkło, rzucały słoneczny cień na białej serwetce.
...I don't know where my soul is, I don't know where my home is.
Nagle w myślach Pawła zagościła dziewczyna tańcząca na środku rynku, trzymając w dłoni rąbek długiej, żółtej spódnicy.
Nieświadomie wrócił pamięcią do tamtego dnia. Anka przez jakiś czas nie odzywała się do niego, kiedy ją wtedy zostawił samą na tej ławce. A dziewczyna? Chyba nic jej się wtedy nie stało, gdzieś mu później mignęła w tłumie jej żółta spódnica. Ale za szybko wtedy odszedł...
Spojrzał przez okno. Deszcz na chwilę ustał, ale słońce ponownie schowało się za chmury.
Przy jednym z domów stała drabina, ktoś wspinał sie po niej na dach. Paweł wytężył wzrok, zdawało mu się, że zna skądś tą sylwetkę. Nagle, z całą jasnością dotarło do niego, że to właścicielka żółtej spódnicy.
Z fascynacją obserwował, jak postać niepewnie staje na krawędzi dachu, po czym prostuje się, spoglądając w stronę pobliskiego drzewa. Wiatr rozwiewał jej długie, ciemne włosy, niesfornie wymykające się spod żółtej chustki. Zdążył zauważyć jeszcze serię błysków flesza, zanim dziewczyna zniknęła mu z oczu.
Plaża.
Nad morze pojechał sam. Anka była już zakończonym epizodem, o którym chciał jak najszybciej zapomnieć. Zwłaszcza, że to ona z nim zerwała, kiedy na urodziny podarował jej żółtą chustkę. Bez wyjaśnień, nagle - po prostu przestała się z nim spotykać. Jeśli chciał być ze sobą szczery musiał przyznać, że odetchnął z ulgą.
Chłopaki namawiali go na wyjazd. Sam zresztą miał na to ochotę, szczególnie w perspektywie spędzenia ostatniego tygodnia wakacji bez kłótni z Anką. Chociaż ten jeden ostatni tydzień chciał dobrze wspominać.
Został w namiocie, nie czuł się najlepiej. Znowu zaczynała go boleć głowa. Anka miała tą jedną zaletę - wszędzie zabierała ze sobą jakieś tabletki. Jednak, bez chwili zastanowienia, wolał święty spokój z bólem głowy niż skrzywioną Ankę z tabletkami.
Przeszukał pozostałe plecaki, ale nic nie znalazł. Spróbował zasnąć, ale tylko przewracał się z boku na bok. Wreszcie wyszedł na dwór.
Panował przyjemny, orzeźwiający chłód. Koniec sierpnia nie był w końcu najcieplejszym czasem wakacji. Reszta gdzieś przepadła, na polu biwakowym kręciło się tylko kilka osób z podkrążonymi oczami.
- Przepraszam, masz może wolne miejsce w namiocie?
Ten głos słyszał tylko raz, ale bardzo dobrze go zapamiętał. A kiedy się odwrócił pierwszym, co zobaczył, były długie ciemne loki, podtrzymywane przez słonecznie żółtą opaskę.
- Tak - odpowiedział, zanim zdążył dobrze zastanowić się nad pytaniem.
***
Fale uderzały o brzeg, pozostawiając na skałach jasno zieloną pianę.
Błysk flesza.
Będzie z tego piękne ujęcie!
Starała się nie zniszczyć tej naturalnej mozaiki barw. Przyroda malowała najpiękniejsze obrazy, sztuką było je odpowiednio uwiecznić.
Wybrała aparat. Już dawno odkryła, że nawet nie wie, jak powinna trzymać ołówek, a wszelkie portrety spod jej ręki wyglądały bardziej na karykatury. Pierwszy aparat, starszy model nikona, dostała od mamy jeszcze w gimnazjum. Niedawno tata kupił jej cyfrowy, najnowszy model canona. Starała się używać obydwu, by żadnemu z rodziców nie robić przykrości. Pracując, używała prezentu od ojca. Jednak gdy miała robić zdjęcia tylko dla siebie, te o większej wartości emocjonalnej, brała starszy model.
Teraz trzymała w ręku aparat od matki.
Pochylając się nad kamieniami, nie szukała ładnych ujęć. Chciała się tu ukryć. Nie tylko przed nim, ale i przed samą sobą; siebie bała się najbardziej.
Bo najważniejsze to gonić uciekające motyle.
Kiedyś ktoś jej to powiedział. I tak jej się spodobało, że przytwierdziła te słowa do swojej korkowej tablicy. Teraz je zdejmowała, by za dwa tygodnie zawisły w jej nowym pokoju. W starej kamienicy na przedmieściach Bostonu.
Ojciec zakomunikował jej to przy kolacji, rok po rozwodzie. Oczywiście, jak to było w zwyczaju, nie spytał jej o zdanie. Po prostu ją poinformował. A ona, jak to było w zwyczaju, przyjęła tę decyzję bez sprzeciwu. Miała okazję - rok temu wybrała. Dla ojca był to znak, że teraz zdaje się całkowicie na jego wolę. Po kilku tygodniach porzuciła bezowocne próby buntu.
Odetchnęła głęboko, zdejmując kolejną kolorową szpilkę. Przed chwilą widziała Pawła. Słyszała jego rozmowę z kolegami, mieli jechać nad morze. Pociągiem o piętnastej czterdzieści dwie.
Zerknęła na zegarek. Była piętnasta dwanaście. Pewnie powoli zbiera się do wyjścia. Zarzuca na ramię plecak, całuje mamę w policzek, siostrze obiecuje po raz setny, że przywiezie muszelki. Jeszcze chwila, a trzaśnie drzwiami.
Splotła dłonie, chcąc opanować ich drżenie. Odetchnęła głęboko kilka razy.
Na biurku leżały papiery, a wśród nich kolorowy napis, który dopiero co zdjęła z tablicy.
Podjęła drugą ważną decyzję w swoim życiu. Nie pozwoli by jej marzenia uleciały jak motyle w wietrzne popołudnie. Za wiele poświęciła. O n był tego wart.
Piętnaście minut później czerwona taksówka pędziła w stronę dworca.
Epilog
Szedł powoli. Jej ślady na piasku dawno już rozmyła woda. Wiedział, że będzie czekała na niego w namiocie, jak co dzień. Od sześciu dni...
Zdał sobie sprawę, że nie wyobraża już sobie bez niej ani jednego dnia. Nie mógł doczekać chwili, kiedy już wrócą do domu.
Ona była taka inna od Ani. Spontaniczna, pełna życia, radosna, otwarta...
Uśmiechnął się.
Może i rzeczywiście była nieco zwariowana i nieodpowiedzialna. Ale przecież to najlepszy dowód na to, że się potrzebują. Oboje!
Namiot był pusty. Jedynym śladem jej obecności była żółta chustka, leżąca wśród porozrzucanych ciuchów.
Poczuł gdzieś w klatce piersiowej złowrogie ukłucie, ale zignorował je. Wiedziony ciekawością sięgnął po żółtą szmatkę. Jej zawartość rozsypała się na karimaty.
Zdjęcia.
Oni na plaży.
Chłopaki z winem przy ognisku.
Krople rosy na pajęczynie.
Skały i morska piana.
On w namiocie.
On śpiący przy ognisku.
Chłopaki na tle zachodzącego słońca.
On bawiący się gitarą.
Ślady stóp na piasku.
Cztery rożki.
Stado mew.
Chłopaki grający w piłkę.
Najdłużej przyglądał się fotografii, na której jej żółtą spódnicę rozwiewał wiatr, a ona dłonią próbowała utrzymać włosy w jakimś porządku.
Kiedy Paweł za chwilę odwróci to zdjęcie, zauważy drobne, niebieskie literki, układające się w napis: "przepraszam, ale musiałam wyjechać. nie szukaj mnie" i uświadomi sobie, że nawet nie wiedział, jak ona miała na imię.
koniec
wykorzystano: słowa piosenki "I'm like a bird" Nelly Furtado
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
N.
pisarz - amator
Dołączył: 01 Lut 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdańsk
|
Wysłany: Nie 10:12, 11 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Zbyt duże nagromadzenie zdań pojedynczych. Rozumiem, że to ma budować klimat, ale czytałam kiedyś ksiązkę napisaną w ten sposób i było to po prostu koszmarem. Kropka wymusza myślowe zatrzymanie, pauzę - dlatego taki 'oddech' po każdym zdaniu zaczyna być irytujący (ja po prostu nie umiem przeczytać dwóch zdań ednym ciągiem), a przy tak dużej ich ilości, rozmywa się sens tego zabiegu, bo przestaje on cokolwiek podreślać. Między takimi zdaniami jak na przykład " Przed chwilą widziała Pawła. Słyszała jego rozmowę z kolegami, mieli jechać nad morze" można bez szkody dla treści wrzucić przecinek i tekst natychmiast nabierze większej naturalności. To tyle z uwag na tę chwilę, może potem jeszcze coś mi się wymyśli (;
Zakończenie przypomina mi moją Dziewczynę w czerwonym kapeluszu (to taki fakt bez związku).
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|